Trzy lata temu nikt nie wiedział kim jest Janka, dziś Szwajcarzy z dumą mówią, że mają następcę Michaela von Grueningena, Pirmina Zurbriggena i Didiera Cuche'a. Pierwszy ważny krok do sukcesji zrobił na początku zimy, gdy w Beaver Creek wygrał dzień po dniu trzy konkurencje Pucharu Świata. Na igrzyskach 23-letni alpejczyk rozpędzał się powoli, ale skutecznie: był 11. w zjeździe, 8. w supergigancie, 4. w superkombinacji i wreszcie pierwszy w gigancie.
Prowadził już po pierwszym przejeździe. Miał przewagę tylko 0,02 s nad Austriakiem Robertem Baumannem i 0,16 s nad Akselem Lundem Svindalem, ale wytrzymał napięcie, dał sobie radę z miękką, mocno zrytą trasą, choć sam o sobie mówił, że jest „człowiekim lodu” i najlepiej jeździ mu się po twardych zmrożonych stokach.
Pozostałe medale zdobyli Norwegowie. Najpierw wspaniały skok o dziewięć miejsc wykonał Kjetil Jansrud, który miał najlepszy czas drugiego przejazdu i zdobył srebro. Świetnie pojechał także Aksel Lund Svindal, który był trzeci i ma już trzy różne medale igrzysk, jak sam Bode Miller.
Wtorkowy slalom gigant miał przenieść Amerykanina do historii, bo jeszcze się nie zdarzyło, żeby jeden alpejczyk zdobył w jednych igrzyskach cztery medale, ale ten szczyt pozostał niezdobyty, bo Miller zakończył pracę mniej więcej w połowie pierwszego przejazdu. Powiedział, że słabo widział nierówności. Jak zawsze jechał na granicy ryzyka, to tym razem ją przekroczył. Raz się uratował, za chwilę zaczępił ręką tyczkę i był już poza trasą.
Na slalomowym stoku w Whistler znów frustrowali się Austriacy. Czwarta konkurencja i alpejska potęga znów nie ma medalu wśród mężczyzn. Nie obronił tytułu mistrz z Turynu Benjamin Raich, nie udał się skok na podium dobrego slalomisty Marcela Hirschera. Najbliżej był najmniej znany Baumann, ale i on nie udźwignął ciężaru oczekiwań oraz trudów jazdy po dziurawym stoku.