[wyimek][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/06/14/mikolaj-sokol-partia-szachow/]Skomentuj[/link][/wyimek]
Takie są wymagania regulaminowe: czołowych dziesięciu kierowców musi wystartować do wyścigu na tym samym komplecie opon, na którym uzyskali swoje najlepsze czasy w kwalifikacjach (a miękkie ogumienie jest szybsze na jednym okrążeniu, potem bardziej się zużywa), a jeśli w czasie wyścigu nie pada, trzeba wykorzystać oba rodzaje opon na suchy tor.
Już podczas inauguracji sezonu w Bahrajnie okazało się, że jest to recepta na wyjątkowo nudny wyścig. Zawody w Hiszpanii czy Turcji także pozbawione były akcji na torze i dopiero Kanada – już zresztą tradycyjnie – przyniosła mnóstwo ożywienia. Ci, którzy po Bahrajnie powtarzali, że w Formule 1 potrzebne są mniej trwałe i bardziej nieprzewidywalne opony, mieli rację. Dość twarde tegoroczne ogumienie Bridgestone’a okazało się niewystarczająco wytrzymałe i na łaciatej nawierzchni w Montrealu, uzupełnionej nowymi fragmentami w zakrętach, gdzie dwa lata temu asfalt się kruszył i rozpadał, kierowcy zmagali się z koszmarnym zużyciem opon.
Dzięki temu mieliśmy do czynienia z różnym podejściem taktycznym do kwalifikacji (wielkimi przegranymi okazali się kierowcy Red Bulla oraz Robert Kubica), a w wyścigu pierwsze zjazdy do boksu rozpoczęły się już po kilku okrążeniach. W pewnym momencie przez jedno okrążenie prowadził Sébastien Buemi z Toro Rosso, który do wyścigu ruszał z 15. pola (na mecie był ósmy). Heikki Kovalainen, jeżdżący w jednym z najsłabszych zespołów w stawce, wyciągnął swojego Lotusa aż na siódme miejsce, kiedy rywale pozjeżdżali na pas serwisowy po nowe komplety opon.
Stratedzy mieli pełne ręce roboty: musieli monitorować zużycie opon i czasy okrążeń swojego kierowcy, jednocześnie obserwować poczynania bezpośrednich rywali i pilnować pozycji zawodników z końca stawki – aby po zjeździe do boksu nie okazało się, że ich podopiecznego blokują wolniejsi zawodnicy. Grand Prix Kanady było prawdziwą partią szachów, a poprzednie „suche” wyścigi w tym sezonie można porównać co najwyżej do gry w wojnę: startujemy, zyskujemy wystarczającą przewagę nad ogonem stawki, zjeżdżamy na zmianę opon i jedziemy do mety.