[b][link=http://blog.rp.pl/stopa/2010/06/15/martin-syn-thomasa/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Starszym kibicom tenisa nazwisko Emmrich powinno się wydawać znajome. Na przełomie lat 70. i 80. w Niemieckiej Republice Demokratycznej brylował z rakietą niejaki Thomas Emmrich. Z dużym prawdopodobieństwem – bo nie sposób określić tego precyzyjnie – jeden z najlepszych tenisistów, jakich Niemcy kiedykolwiek mieli. Pech 56-letniego dziś berlińczyka polegał na tym, że urodził się po niewłaściwej stronie muru. Sportu, który Thomas uprawiał, nie było w programie olimpijskim, więc władze nie były skłonne wydać nawet feniga na podejrzaną ideologicznie dyscyplinę. Nie były też skłonne puścić swego reprezentanta w świat, by grał w zawodowych turniejach.
Tenisiście z NRD nie pozostało nic innego, jak stać się gwiazdą demoludów. Zdobył 47 tytułów mistrza NRD, wygrał wszystkie możliwe turnieje w krajach, w których panował jedynie słuszny ustrój, jak dzieci ogrywał Rosjan, Rumunów, Bułgarów, Czechów oraz Polaków. Kiedy tenis nagradzany dolarami trafił w końcu i do Europy Wschodniej, Emmrich akurat kończył karierę. Zdążył jeszcze w Sofii zdobyć trochę punktów i zapisał się na miejscu nr 482 jako jedyny w historii ATP zawodnik ze wschodnich Niemiec. Martina Navratilova, która go zapamiętała, twierdzi, że Thomas – gdyby otrzymał szansę – zapewne przebiłby wynikami Beckera oraz Sticha.
Teraz Emmrich pracuje w swojej akademii w Magdeburgu. Z dwójki dzieci córka Manuela ominęła sport szerokim łukiem, został na kortach syn Martin. Przez kilka lat próbował sił w małych imprezach ITF, ale nic nie wskazywało, by odziedziczył talent po ojcu. Dopiero ostatnio coś się zmieniło. Przekonał się o tym Michał Przysiężny. Patrząc na wynik Polaka, przypomniałem sobie, jak kiedyś w moim klubie, Warszawiance, trenerzy odpytywali graczy po turnieju: „A ty z kim grałeś? Z Emmrichem? No to nie mogłeś wygrać!”.