W wyścigu o Grand Prix Węgier do potencjalnie najgroźniejszego incydentu doszło w samej końcówce zmagań, kiedy broniący dziesiątej pozycji Michael Schumacher prawie zepchnął atakującego go Rubensa Barrichello na mur oddzielający prostą startową od alei serwisowej.
Niemiec, który po trzyletniej przerwie wrócił do Formuły 1, przypomniał tym samym o swoich najczarniejszych zagrywkach z dawnych lat. Wystarczy przypomnieć chociażby incydent z Grand Prix Australii 1994, kiedy Schumacher po własnym błędzie próbował zablokować atakującego go Damona Hilla. W wyniku zderzenia obaj zakończyli jazdę i „Schumi” został dzięki temu mistrzem świata.
Trzy lata później, również w wyścigu decydującym o mistrzowskim tytule, próbował wyrzucić z toru Jacques’a Villeneuve’a, ale przeliczył się i sam skończył na poboczu.
Pięć lat temu na ostatnim okrążeniu Grand Prix Monako Michael Schumacher najpierw przepchnął się obok kolegi z Ferrari, Rubensa Barrichello, a potem na ostatnich metrach wyścigu próbował jeszcze wyprzedzić swego brata, Ralfa, przyciskając go do stalowej bariery. Ten nazwał go szaleńcem i nie rozmawiał z nim przez wiele dni. Stawką ryzykanckiego manewru było… siódme miejsce.
Na Hungaroringu mieliśmy powtórkę z rozrywki. Schumacher jest cieniem samego siebie sprzed lat, jednak brutalna i nieustępliwa jazda pozostała mu we krwi, co udowodnił próbą zepchnięcia jeżdżącego teraz w Williamsie Rubensa Barrichello na betonową ścianę przy prędkości 300 km/godz. Stawką był z jeden punkt za dziesiąte miejsce.