Nowojorskie trybuny wybuchały radością po błędach Serba, a podczas nerwowej końcówki gwizdami próbowano deprymować tenisistę z Belgradu. Kibicom nie chodziło wcale o sprzyjanie Szwajcarowi, Amerykanie po prostu nie chcieli przyjąć do wiadomości, że organizowany przez nich US Open, największy i najbogatszy turniej Wielkiego Szlema, znów nie będzie miał finału marzeń. W odróżnieniu od Paryża, Londynu czy Melbourne być może tego decydującego pojedynku Nadal i Federer nie zagrają na Flushing Meadows już nigdy.

W emocjonującym półfinale pań Kim Clijsters – Venus Williams po ostatniej piłce dramatycznego tie-breaku w drugim secie kilka tysięcy widzów nagle opuściło Arthur Ashe Stadium. "Sądziliśmy początkowo – piszą dziennikarze "New York Timesa" – że chcieli tylko rozprostować kości, coś zjeść, może pójść do toalety i zaraz wrócić. Okazało się, że po prostu poszli sobie do domu. Perspektywa finału bez Amerykanki, której sprzyjali, przestała ich interesować".

Eksperci pewnie będą się krzywili, że turniej US Open nie zachwycił, bo brakowało frapujących gier oraz wielkiego tenisa. Jednocześnie zasadne staje się pytanie, co to takiego jest ten wielki tenis. Gra według starych, klasycznych wzorów niestety odeszła do lamusa historii. Tak teraz modne siła oraz szybkość przynoszą pojedyncze spektakularne akcje, ale też lawinę prostych błędów.

Zachowania telewidzów, a także wspomniane reakcje nowojorczyków, podpowiadają, że ludzie chcą dziś przede wszystkim sportowego teatru. Mają wybranych aktorów, dla nich przychodzą na spektakl, a reszta ich nie interesuje. Kiedy tylko następuje zmiana obsady głównych ról, nawet niezłemu sportowemu przedstawieniu grozi klapa. Przynajmniej w Nowym Jorku.