Michał Prymas, pełnomocnik prezydenta Poznania ds. organizacji Euro 2012, mówi dla PAP zachwycony: "Przejechałem się autostradą, gdzie na poborze opłat otrzymałem ulotkę o rozmieszczeniu parkingów buforowych. Z autostrady byłem prowadzony przez znaki jak po sznurku na jeden z takich parkingów. Wolontariusze powiedzieli mi, ile mam jechać przystanków na stadion, obejrzeli mój bilet na mecz i poinformowali, którędy mam wejść, by trafić na swoją trybunę. A po zakończeniu spotkania zdradzili mi nawet, gdzie najlepiej w Poznaniu się zabawić. Byłem pod wrażeniem".
Ja też przejechałem autostradą. W punkcie poboru opłat nie otrzymałem żadnej ulotki, nie wiedziałem, w którym miejscu zjechać na stadion, bo nie zobaczyłem żadnej tablicy informacyjnej. Pojawiły się dopiero później. Zostawiłem samochód na pierwszym wolnym miejscu, zresztą na trawniku, dwa kilometry od stadionu. Szedłem po błocie, lawirując między kibicami. Pod stadionem uważałem na znajome z meczu Lecha z Salzburgiem ruszające się płyty chodnikowe. Nic się nie zmieniło. Nie miałem kontaktu z żadnym wolontariuszem. Wszedłem wejściem dla prasy, z pozoru prowadzącym do podziemi. Trafiłem na tę samą nieczynną windę co miesiąc wcześniej. Odbyłem więc podróż schodami, dość wysoko, wraz z przeskakującymi przez barierki kibicami. Są podobno jakieś inne windy, ale trudno do nich trafić. Z sali konferencyjnej nie mogłem zadzwonić, bo nie ma tam zasięgu.
Organizacja i informacja na stadionie w Poznaniu stanowi na razie zaprzeczenie tego, co nam się kojarzy z Wielkopolską i o czym mówi bujający w obłokach pan Prymas. Stadion w Poznaniu, pierwszy zbudowany na Euro, powinien być dla spółki Pl.2012 obiektem specjalnej troski. Im więcej niedociągnięć tam wskażemy, tym mniej będzie ich w Poznaniu, Warszawie, Gdańsku i Wrocławiu w roku 2012. Na razie lista jest długa.