Małysz debiutował w zawodach o Puchar Świata w 1994 roku w Planicy, pierwszy pełen sezon startów zaliczył w cyklu 1995 – 1996, zniknął z tej rywalizacji na dwa lata kończące wiek XX, pojawił się tiumfalnie w pamiętnym sezonie 2000 – 2001 i od tamtej pory nie wyobrażamy sobie zimy bez Małysza. Nic dziwnego – dostarczył nam podczas swojej dotychczasowej kariery mnóstwo miłych wrażeń. Był cztery razy mistrzem świata, cztery razy zdobywał Puchar Świata i cztery razy medale olimpijskie (trzy srebrne i brązowy).
3 grudnia skończy 33 lata. Jeszcze skacze, ale tego, że wytrzyma do swoich piątych igrzysk (Soczi 2014) nie obiecuje. Wprost przeciwnie – otwarcie przyznaje, że zbliża się pora rozstania ze skocznią. Czy po tej właśnie zimie?
Minioną miał znakomitą. Trudno inaczej ją ocenić, jeśli wspomni się dwa olimpijskie srebra przywiezione przez „Orła z Wisły” z igrzysk w Vancouver. To mogły być zresztą igrzyska marzeń Adama Małysza, gdyby na jego drodze po najcenniejszą w sporcie nagrodę nie stanął po raz drugi (wcześnie przed ośmioma laty w Salt Lake City) fenomenalny Szwajcar Simon Ammann. To on spychał Polaka z pierwszego miejsca w obu olimpijskich konkursach. Nie było siły na Ammanna, więc Małysz nie czuł się przegrany, a nam łatwiej było pogodzić się z jego „tylko” srebrnymi krążkami.
Latem wrócił do treningów, wysyłając jasny sygnał, że będzie skakania ciąg dalszy. Pokazał świetną formę w paru konkursach Letniej Grand Prix. Jaką pokaże w Kuusamo, potem w Kuopio i w kolejnych zawodach Pucharu Świata?
Małysz jak zwykle niczego nie obiecuje, powtarzając, że zależy mu na dobrym skakaniu. Pozostał przy nim na kolejny sezon doświadczony fiński trener Hannu Lepistoe. Jest blisko trener polskiej kadry Łukasz Kruczek, przy którym rosną skrzydła potencjalnym następcom mistrza – Kamilowi Stochowi, Krzysztofowi Miętusowi, Dawidowi Kubackiemu, Łukaszowi Rutkowskiemu, Klemensowi Murańce...