Wygadany Ian Holloway – najbarwniejszy trener w Anglii

Kocham Blackpool. Mamy wiele wspólnego. Najlepiej wyglądamy nocą – mówi największy oryginał wśród trenerów Premiership

Publikacja: 05.12.2010 00:01

Wygadany Ian Holloway – najbarwniejszy trener w Anglii

Foto: Wikimedia Commons

Ian Holloway wygląda jak młodszy brat trenera Interu Rafaela Beniteza, tylko ma jeszcze mniej włosów i złośliwe spojrzenie. W przeciwieństwie do Beniteza, z nim nigdy nie jest nudno. Jego żywioł to gadanie. Potrafi na konferencjach prasowych tokować po kilka minut bez przerwy. Nieważne – z radości czy z wściekłości. Wyszły już dwie książki („Napijmy się kawy” i „Mała Księga Ollie'zmów” – Ollie to jego pseudonim) z bon motami trenera. – Byliśmy dziś jak facet, który znalazł sobie na noc niezbyt piękną dziewczynę. Najważniejsze jednak, że wsiadła z nami do taksówki. I okazała się całkiem miła. Więc dziękuję bardzo, teraz napijmy się kawy - to najsłynniejszy, po wygranym w kiepskim stylu meczu z Chesterfield. – Tym, którzy buczeli na naszą grę: też na was buczymy – odpowiedział po jednym ze spotkań kibicom. W kategorii „cięta riposta przed kamerami” Holloway też jest wysoko. – Czy ma pan jakieś zmartwienia związane z kontuzjami? – reporter pyta przed meczem o drużynę. – Nie, jestem zdrów jak ryba.

Cały zastęp dziennikarzy oberwał już od niego w podobny sposób, ale się nie obrażają, bo Holloway to fabryka cytatów. Mówi o futbolu ze szczerością i dystansem kogoś, kto w tym światku jest już 30 lat, ale wie, że prawdziwe życie jest gdzie indziej. Troje z czwórki jego dzieci nie słyszy, pod koniec piłkarskiej kariery dojeżdżał do klubu codziennie ponad 300 km, żeby dzieci nadal mogły mieszkać blisko dobrej szkoły dla głuchoniemych. A gdy zdarzył się długi czas bez propozycji od żadnej z drużyn, zajął się budowaniem kurników. Których zresztą, jak mówi, nikt nie chciał kupować. Więc teraz cieszy się tym co ma, ale się nie zachłystuje. Gdy trzeba, pouczy trenera kadry Fabio Capello, choć równocześnie zarzeka się, że praca z reprezentacją go nie interesuje. Według niego mecze towarzyskie nie mają sensu i nazywa je nawet „największym wrogiem selekcjonera”. Zamiast tego proponuje rozgrywać sparingi między tymi, którzy już są w kadrze, a tymi, którzy chcą się do niej dostać.

Nie peszą go wielcy tego świata. Rozmowę z księciem Williamem rozpoczął od prośby, by Jego Królewska Wysokość zechciał usiąść, bo Hollowayowi brakuje trochę wzrostu. Niedoszły transfer Wayne’a Rooneya z Manchesteru United do City zbulwersował go tak bardzo, że wezwał ludzi rządzących piłką, by coś zrobili z prawem Bosmana, które pozwala piłkarzom powyżej 24. roku życia odchodzić za darmo do innej drużyny, gdy skończy im się kontrakt. Według niego sprawa wygląda prosto. – Zawodnik dostaje wypłatę co tydzień. Kupili go, pracowali z nim, to oczywiste, że należy do nich – twierdzi.

Trenuje dziś Blackpool: drużynę, którą wprowadził do Premier League po 40 latach przerwy, a teraz równie niespodziewanie utrzymuje ją ponad strefą spadkową. – Chcę być wolny i atakować. Nie chcę nikogo zanudzać zwycięstwami 1:0 – deklaruje. Nie zanudza. Jego Mandarynki (Blackpool jest tak nazywane, bo gra w pomarańczowych koszulkach) mają najniższy budżet w lidze i najmniejszy stadion, boisko nie ma nawet podgrzewanej murawy, co przy tegorocznych mrozach zmusza drużynę do trenowania na plaży. Najwyższy transfer w historii klubu to pół miliona funtów wydane na reprezentanta Szkocji Charliego Adama – większość klubów Premiership więcej wydaje jednego lata na prowizje dla menedżerów robiących transfery. Oprócz Adama ponad anonimowość wybija się jeszcze bramkarz reprezentacji Ghany Richard Kingson. Ale w tabeli Blackpool był przed tym weekendem na 11. miejscu, tuż pod wielkim Liverpoolem, mając tyle samo punktów co on.

Holloway piłkarzem był przeciętnym, rzucanym pomiędzy Bristol Rovers, Brentford, Queens Park Rangers. Rozegrał też jeden sezon w najbardziej wariackim klubie w Anglii lat 80. – w nazywanym Szalonym Gangiem FC Wimbledon. Jako trener nigdy nie prowadził znanej drużyny. Ale za to nauczył się wstawać z kolan. Pierwszy sezon z nim jako trenerem QPR zakończył spadkiem do drugiej ligi – po raz pierwszy od 34 lat. Nie udało mu się wywalczyć awansu do Premier League z Plymouth Argyle, choć publicznie złożył taką deklarację. Za to, gdy odniósł pierwsze wyjazdowe zwycięstwo z tą drużyną, obiecał piwo wszystkim kibicom, którzy pojechali na mecz.

Z Leicester City odszedł w 2008 roku – znów po tym, jak drużyna spadła z ligi. Przez rok nie dostawał propozycji pracy i występował jako telewizyjny ekspert. Wtedy miał okazję przyjrzeć się, jak gra Swansea prowadzone przez Roberta Martineza. – Spojrzałem na wszystko, co do tej pory robiłem jako trener, i za każdym moim posunięciem krył się strach. Widziałem, jak grała ta drużyna z Martinezem na ławce. Zachciałem tego samego – przyznał. W końcu zaufali mu w Blackpool i nie żałują. – Co nasz awans oznaczał dla tego miasta? Biznes. Mnóstwo ludzi przyjeżdżających tutaj, żeby obejrzeć mecz, i zostawiających masę pieniędzy – cieszy się trener.

Lubi pomagać innym. Walczy o poprawę losu głuchoniemych, angażuje się w walkę z rasizmem. – Poszliśmy z chłopakami do hospicjum, spotkać się z ludźmi, którzy mieli mniej szczęścia od nas – wspominał kiedyś. Żeby rozweselić odwiedzanych, goście przyszli w przebraniu. Większość piłkarzy wybrała kobiece stroje. Holloway był pingwinem.

Ian Holloway wygląda jak młodszy brat trenera Interu Rafaela Beniteza, tylko ma jeszcze mniej włosów i złośliwe spojrzenie. W przeciwieństwie do Beniteza, z nim nigdy nie jest nudno. Jego żywioł to gadanie. Potrafi na konferencjach prasowych tokować po kilka minut bez przerwy. Nieważne – z radości czy z wściekłości. Wyszły już dwie książki („Napijmy się kawy” i „Mała Księga Ollie'zmów” – Ollie to jego pseudonim) z bon motami trenera. – Byliśmy dziś jak facet, który znalazł sobie na noc niezbyt piękną dziewczynę. Najważniejsze jednak, że wsiadła z nami do taksówki. I okazała się całkiem miła. Więc dziękuję bardzo, teraz napijmy się kawy - to najsłynniejszy, po wygranym w kiepskim stylu meczu z Chesterfield. – Tym, którzy buczeli na naszą grę: też na was buczymy – odpowiedział po jednym ze spotkań kibicom. W kategorii „cięta riposta przed kamerami” Holloway też jest wysoko. – Czy ma pan jakieś zmartwienia związane z kontuzjami? – reporter pyta przed meczem o drużynę. – Nie, jestem zdrów jak ryba.

Sport
Billie Jean King Cup. Ostatnia taka noc w Maladze. Włoszki sprytniejsze od Polek
Sport
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski. Poznaliśmy nominowanych
Sport
Zmarł Michał Dąbrowski, reprezentant Polski w szermierce na wózkach, medalista z Paryża
SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
SPORT I POLITYKA
Igrzyska w Polsce coraz bliżej? Jest miejsce, data i obietnica rewolucji