A może powinny. PZPN nie może wzmocnić swoimi decyzjami takich działań?
Może by i mógł. Ale nie ma żadnej korelacji działań związku, klubów i ministerstwa sportu. Przecież między ministerstwem a PZPN jest wciąż stan niewypowiedzianej wojny. Ministerstwo przekazuje związkowi pieniądze na szkolenie dzieci i młodzieży. W ubiegłym roku to było 3 mln złotych, które przeznaczono na sprzęt, turnieje wakacyjne, szkolenie trenerów i publikacje. Tyle że w PZPN nie ma żadnego programu działań w tym zakresie, nie przypominam sobie żadnej rozmowy na ten temat. Mam wrażenie, że związek byłby szczęśliwy, gdyby tych pieniędzy z ministerstwa nie dostawał. Ma swoje.
Może chodzi o to, że biorąc pieniądze związek musi się liczyć z kontrolą ich wykorzystania. A w dniach wojny z kolejnym ministrem zawsze może powiedzieć, że nic mu nie zawdzięcza, więc jest niezależny.
Wojny nie mają sensu, bo akurat w sprawie popularyzacji piłki wśród dzieci wszyscy powinni się zjednoczyć. Tak było na początku lat 90., w innej Polsce po transformacji, kiedy poseł Marek Wielgus i Leszek Ćmikiewicz wprowadzili w życie ideę Uczniowskich Klubów Sportowych. Chodziło o to, aby w nowych warunkach można było utworzyć stowarzyszenie rejestrowane przez władzę samorządową - starostę lub marszałka, a nie przez sąd, co komplikowało i wydłużało w czasie procedury. A tak, piętnaście osób, statut i gramy. To wtedy uratowało piłkę, bo kiedy w klubach nie było pieniędzy wszyscy zaczynali oszczędności od likwidacji drużyn dziecięcych i młodzieżowych.