Kowieński dziennik „Kauno diena" pisze o zajściach wywołanych przez polskich kibiców od strony pierwszej po trzecią. Dziennikarze przedstawiają portret naszych kibiców narysowany przez litewskich policjantów. Polak w biało-czerwonym szaliku jest pijany, agresywny, dobrze zbudowany, często to skin. Policja i służby porządkowe dobrze się o tym przekonały.
Od kiedy zakończył się mecz w Kownie tłumaczymy się za rodaków. Policjantom na stadionie, litewskim dziennikarzom, pracownikowi stacji benzynowej w Mariampolu. Patrzą na nas jak na ludzi z dzikiego kraju.
Traktować to jako wybryk pijanych gówniarzy czy kolejny przypadek poważniejszego problemu? Nie mam wątpliwości, że to drugie. U nas kibiców się hołubi, ponieważ są siłą, a w dodatku można ich wykorzystać. Boją się ich kluby, więc dają im stanowiska i możliwości zarobku, bagatelizując jawne przewiny. Tak dzieje się w Lechu, gdzie zorganizowani kibice stanowią siłę, z którą władze klubu muszą się liczyć. Aż doszło do sytuacji, w której jeden z szefów Wiary Lecha czynnie znieważył rodzinę, która nieświadoma zasad przyszła na stadion. Okazało się, że ten człowiek jest pełnomocnikiem klubu do spraw kontaktów z kibicami. I kiedy Wydział Dyscypliny PZPN wezwał go na swoje posiedzenie, Lech napisał pismo, że ów kibic jest w klubie potrzebny. Pewnie, że był. Tego dnia Lech grał pucharowy mecz z Bragą. PZPN odpuścił i przegrał. Długo stawiała się Legia, ale i ona, po zbudowaniu nowego stadionu chciała mieć pełne trybuny i spokój. Poszła więc na kompromis, co radykałowie z trybuny Północnej potraktowali jako oznakę słabości i znów usiłują kręcić swoje lody. Po złamaniu przepisów podczas meczu z Polonią Legia znów musi płacić za swoich kibiców karę.
W ostatnich dniach kibice Arki, którzy dotychczas stali murem za trenerem Dariuszem Pasieką, nagle zaczęli wznosić okrzyki przeciw niemu. Wezwał go szef rady nadzorczej i powiedział, że trener stracił zaufanie kibiców, więc musi odejść.