– Kiedyś się przejmowałem tym, co o mnie piszą. Bolały mnie nieprzychylne komentarze. Od czasu, gdy wyjechałem z Polski, wiele się zmieniło. Z amerykańskiej perspektywy wygląda to inaczej. Każdy ma prawo mówić i pisać, co myśli. Pozdrawiam również tych, którzy mnie tak mocno krytykują w Internecie – mówił „Rz" polski bokser kilkadziesiąt godzin po wygranej z Kevinem McBride'em.
Adamek nie pierwszy raz stawiany jest w sytuacji z góry przegranego. Jego decyzję o przenosinach do kategorii ciężkiej uznano za żart. Ale on nie żartował, tak samo jak wówczas, gdy powiedział, że wyjeżdża z rodziną na stałe do USA, bo tylko tam może się czegoś nauczyć i zarobić miliony dolarów.
Po przegranej z Chadem Dawsonem na Florydzie cztery lata temu mówiono, że nigdy już nie będzie tak dobry jak wcześniej, a dziś jest lepszy niż kiedykolwiek.
Gdy stawał do walki z McBride'em wiedział, że miliony dolarów już na niego czekają i nie może popełnić błędu. – Serce rwało się do bitki, ale rozum podpowiadał rozwagę – mówił Adamek. – Nawet nie chcę myśleć, co mogło się stać, gdyby przez przypadek mnie trafił. Gdzieś tam w podświadomości był już Kliczko, wiedziałem, co mogę stracić.
Gdyby postawił wszystko na jedną kartę, prawdopodobnie wygrałby przed czasem. Zachował przecież dużo sił, w 12. rundzie był szybszy niż w pierwszej. Dla niego i trenera Rogera Bloodwortha to cenna wskazówka. Wiedzą, że po solidnych przygotowaniach stać go na walkę w dużym tempie od pierwszego do ostatniego gongu.