To dobra wiadomość dla kobiecego tenisa, choć zapewne zła dla tenisistek z pierwszej dziesiątki świata. Sereny nie było na kortach 11 miesięcy.
Jej problemy zaczęły się cztery dni po Wimbledonie 2010, gdy nastąpiła na rozbite szkło w monachijskiej restauracji, przecięła ścięgno prawej stopy i pogłębiła kontuzję grając kilka dni później pokazowy mecz z Kim Clijsters. Potem były dwie operacje, po drugiej, w październiku, nosiła 10 tygodni gips, potem drugie tyle specjalny but. Gdy wydawało się, że kłopoty mijają, w lutym omal nie straciła życia, gdy zakrzep krwi w nodze przedostał się do płuc, a skrzep wydobyty z żołądka miał rozmiar grapefruita. Wydawało się, że te wydarzenia mogą zakończyć karierę Amerykanki, tym bardziej, że Serena z widocznym zaangażowaniem zaczęła bywać na przyjęciach w Hollywood, pokazach mody i podobnych wydarzeniach towarzyskich na obu wybrzeżach USA.
Jednak wraca, dała o tym znać na Twitterze, gdzie opublikowała stosowny komunikat, a także zdjęcie z kortów w różowym kostiumie opinającym szczelnie całe ciało. Wraca na pozycji nr 25 w rankingu WTA (jest wciąż najlepszą Amerykanką), po kilkunastu tygodniach treningów i z nadzieją na kolejne sukcesy. Jej powroty to nie nowość. W 2006 roku grała tylko w czterech turniejach, po kontuzji kolana opuściła Roland Garros i Wimbledon, spadła na 140. miejsce na świecie, ale odrobiła straty: była w półfinale turnieju w Cincinnati, czwartej rundzie US Open i już kilka miesięcy później wygrała Australian Open 2007.
Dla miłośników talentów sióstr Williams radość jest podwójna, bo w Eastbourne zagra także Venus Williams (32. WTA), której absencja była nieco krótsza, trwała od Australian Open, ale też miała poważne uzasadnienie medyczne: kontuzje kolana, biodra i kłopoty z brzuchem.
Rozpoczynający się 13 czerwca turniej na południowo-wschodnim wybrzeżu Anglii stanie się zatem miejscem porównania siły gry obecnych liderek rankingu z amerykańskimi siostrami, które wspólnie mają 20 tytułów wielkoszlemowych, z tego dziewięć na wimbledońskiej trawie i, gdy były zdrowe, niemal dosłownie wprowadzały na światowe korty rządy silnej ręki.