Kiedy 3 października 2011 r. szef Kancelarii Prezydenta RP podpisywał list informujący, że Bronisław Komorowski objął patronat nad programem „Polski himalaizm zimowy 2010 – 2015", prezydent zapewne nie wiedział, że kierownik tego programu Artur Hajzer od doby woła w Himalajach o ratunek.
Trzy dni wcześniej na szczycie Makalu (8463 m n.p.m.) stanęli 49-letni Hajzer i 28-letni Adam Bielecki, a półtorej godziny po nich 29-letni Tomasz Wolfart. Wspinali się bez tlenu z butli i pomocy Szerpów. Z wierzchołka do obozu IV (7800 m n.p.m.), gdzie czekał Maciej Stańczak, zeszli tylko Hajzer i Bielecki. Wolfarta noc zastała w drodze. Biwakował pod gołym niebem. Kiedy dotarł do kolegów, zaczęli wspólny odwrót, ale nie zdołali za dnia osiągnąć obozu III.
Hajzer wreszcie poprosił o pomoc. Zejście ze szczytu trwało pięć dni. Przerodziłoby się w tragedię, gdyby nie szybka akcja Szerpów – ratowników, którzy dolecieli helikopterem i pognali do góry, a także wysiłek pozostałych kolegów. Pogoda i umiejętności pilota pozwoliły na zabranie z wysokości 5600 m najbardziej odmrożonych alpinistów. Maciejowi Stańczakowi amputowano dziesięć odmrożonych palców u rąk, a Tomaszowi Wolfartowi cztery. Przyjaciele i rodzina Stańczaka zaapelowali o pomoc w leczeniu oraz rehabilitacji wspinacza.
Tragiczna wyprawa
Relacjonując wyprawę na Makalu, Hajzer mówił: – Góra nie jest technicznie trudna. Rasowy wspinacz powiedziałby, że pastwisko. Ma tylko pułapkę. Długi trawers w drodze na szczyt.
Wyprawa Polskiego Związku Alpinizmu miała charakter szkoleniowy. Na owo szkolenie dla siedmiu młodych, silnych wspinaczy, w większości bez doświadczenia na ośmiotysięcznikach, Hajzer wybrał piątą co do wysokości górę na świecie z grupy tzw. wysokich ośmiotysięczników, w sezonie jesiennym po opadach monsunowych. Nie zabrał lekarza. Ludzi ratował przez telefon z Gdańska dr Robert Szymczak.