Kowalczyk: słyszałam tłum gorących serc

Rozmowa z Justyną Kowalczyk o zwycięstwie w Jakuszycach, szansach na Kryształową Kulę i na to, że będą w Polsce mistrzostwa świata

Aktualizacja: 20.02.2012 01:09 Publikacja: 18.02.2012 21:34

Justyna Kowalczyk

Justyna Kowalczyk

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Rz: Chwilami pani w Jakuszycach nie poznawaliśmy. Presja zwycięstwa była wielka jak rzadko, a pani w świetnym nastroju. Coś się zmienia?

Justyna Kowalczyk: Zawody tutaj to była burza uczuć, o jaką się nawet nie podejrzewałam. Nie byłam w stanie się chować za żadną maską. Dla mnie było najważniejsze, że te zawody w ogóle są. A skoro już był w nich bieg na 10 km klasykiem, czyli konkurencja, którą najczęściej w Pucharze Świata wygrywałam, to nie wypadało nie zwyciężyć. Całe szczęście, że najpierw był sprint. Pierwsza fala emocji przelała się po nim.

Nie było ich widać na trasie 10 km. Była pani w swoim świecie, rywalki nie miały żadnych szans.

Tylko raz trochę się zdekoncentrowałam, gdy dojeżdżałam do stadionu, ale poza tym panowałam nad sytuacją. A naprawdę zastanawiałam się przed biegiem, czy stoperów do uszu nie włożyć. Może by się przydały na pierwszym okrążeniu, żebym nie przeszarżowała. Bo na drugim doping bardzo mi pomógł. Plan był taki, żeby to rozegrać jak w Otepaeae, zacząć spokojnie. Co nie jest łatwe, gdy się słyszy taki tłum gorących serc. Ale było, jak ustaliliśmy: na podbiegu nie na 100 procent, żeby dobrze powalczyć na reszcie trasy. W pewnym momencie ktoś z naszej ekipy krzyknął, że mam 30 sekund przewagi nad Bjoergen. Pomyślałam: już? Przecież ja dopiero miałam zacząć.

Trudniej było przed biegiem, gdy trzeba było wybrać narty?

Śmialiśmy się z serwismenami przez łzy, patrząc na pogodę. To są straszne nerwy. Jeść się nie chce, spać się nie chce, jest tylko nastawienie na walkę. Czysta biologia. Zwierzętom pewnie właśnie w takich sytuacjach włos się jeży. Wybraliśmy ostatecznie no waxy, czyli specjalne narty, których się nie smaruje. Po prostu nie wymyśliliśmy nic lepszego. Marit miała trochę problemów z nartami. Zdecydowała się na smary i narty trochę za mocno trzymały. A ja miałam odwrotnie, narty trochę uciekały na podbiegach, biegłam obok toru. Ale na zjazdach uciekałam. Musiałam zdjąć okularki, bo widoczność była na dwa metry, nie było dobrze widać, gdzie tor, a gdzie zaspa. Ale zjeżdżałam dobrze, uważnie.

To był pokaz mocy. Gdyby obowiązywały stare przepisy, że zawodniczki z czołówki Pucharu Świata startują co pół minuty, a nie co minutę, to szybko wyprzedziłaby pani Therese Johaug.

Gdyby ten przepis został wprowadzony rok wcześniej, to miałabym w mistrzostwach świata w Oslo złoto na 10 km. Marianna Longa, dogoniona wtedy przed metą przez Bjoergen, walczyła o swoje, bo była świetna w stylu klasycznym, ale przy okazji pomogła Marit.

Koszulka liderki znów jest u pani. Na długo?

Następny jest bieg łączony w Lahti, za dwa tygodnie. Rok temu wygrała Therese, byłam druga, a Marit czwarta. Ale teraz Norweżki będą biegać bardzo zespołowo, jeszcze bardziej, niż to dotychczas było możliwe. Myślenie teraz o finale w Falun nie ma najmniejszego sensu, za dużo jeszcze przed nami. Wystarczy taki bieg jak w Rybińsku, gdzie byłam siódma, i już się robi duża strata. Ze wszystkiego, co działo się w Jakuszycach, akurat to, że odzyskałam koszulkę, zrobiło na mnie najmniejsze wrażenie.

Nie odzyskałaby jej pani, gdyby nie sprint, w którym udało się nie tylko nie stracić nic do Marit, ale też zmniejszyć jej przewagę w PŚ.

Wiadomo, jak ja wypadam w sprintach stylem dowolnym. To jest loteria. Myślałam, że będę między 20. a 30. miejscem. Niewiele brakowało, żebym się w ogóle nie zakwalifikowała, to by była masakra. Ale udało się. Tak to się układa w tym sezonie: tam, gdzie miałam wygrać, czyli w Novym Meście, byłam druga. A tam, gdzie miałam stracić, pokonałam Marit. Jeśli którejś z nas nie zdarzy się jakaś choroba, to taka zacięta walka będzie trwała do ostatniego biegu.

Jakie ma pani teraz plany?

Jadę na badania kontrolne do Warszawy, potem mam do załatwienia jeszcze kilka spraw organizacyjnych, będzie czas na trochę relaksu, a od przyszłej niedzieli będę w Lahti.

Najważniejszym biegiem w najbliższych tygodniach będzie 30 km w Oslo, gdzie z bonusami można zdobyć nawet 160 punktów?

Na pewno to będzie bieg szczególny, bo 30 klasykiem to coś dla mnie, a nigdy jeszcze nie wygrałam żadnych zawodów w Norwegii. Wszystko zależy od nart. Bo jest przecież jasne, że żadna z Norweżek mi nie pomoże w forsowaniu tempa.

Therese Johaug pomogła w Rybińsku, ale chyba po zwycięstwie dostała sugestię, żeby już się tak nie wyrywać, bo to szkodzi Marit.

W Jakuszycach pobiegła na miarę możliwości, tu było za dużo prostych, ona jest zbyt drobna, żeby na nich mocno pracować. Ale tydzień temu w Novym Meście moim zdaniem nie była do końca sobą. Wiem, jakie podyktowałam tempo na początku tamtego biegu, i moim zdaniem Therese powinna tam być wówczas przede mną.

Marit Bjoergen została znakomicie przyjęta w Polsce. Była pani zaskoczona, że aż tak dobrze?

W ogóle się nie bałam o kibiców. Wielu z nich biega na nartach, wiedzą, jaki to ciężki sport, i mają szacunek dla wszystkich zawodniczek. To, co jest między mną a Marit, urosło do wielkich rozmiarów tylko w mediach. Tam ciągle czytam, że jest wojna. A jest potyczka, i tyle. W Norwegii doceniają moją klasę, a w Polsce doceniają klasę Marit. Jak ktoś kiedyś powiedział, ona nie byłaby tak wielka beze mnie, a ja nie byłabym wielka bez niej.

Bywały takie mistrzostwa świata, choćby w Sapporo, gdy przez wszystkie dni nie udało się zebrać tylu widzów, ilu w Jakuszycach było na jednym biegu.

No właśnie, nie moja w tym głowa, ale nie potrafię zrozumieć, że takie zawody jak w Jakuszycach czy w Otepeaea, gdzie jest wielu kibiców, lokalni bohaterowie, mają problemy, by pozostać w kalendarzu, i w przyszłym roku z niego wypadną. A pojedziemy do La Clusaz, gdzie ani nie ma zaplecza, ani widzów.

Ale wiadomo, francuska federacja jest mocna, z tradycjami.

Ponoć szanse na powrót Pucharu Świata do Polski za dwa lata są spore. Wierzy pani, że to nie był ostatni bieg w Jakuszycach?

Wierzę, bo pięknie się tu wywiązali z organizacji. Były jakieś problemy z wypłatami dla Rosjan, ale poza tym – żadnego powodu do narzekań. Ludzie odpowiedzialni za trasy trzy tygodnie pracowali w śniegu po kolana, wymierzali wszystko co do centymetra. Nie ma słów, którymi im można podziękować. Więc na pewno mamy szansę. Jeśli biegi będą nadal tak popularne, to nie będzie można nas zignorować. Jesteśmy zbyt dużym krajem, ze zbyt mocnym rynkiem telewizyjnym. Koniec końców, biegi to biznes.

—rozmawiał Paweł Wilkowicz

Powiedzieli:

Aleksander Wierietielny, trener Justyny Kowalczyk

Justyna miała w biegu na 10 km nie przejmować się tym, że Johaug i Bjoergen mocno zaczną. Marit już po 500 m miała nad nią cztery sekundy przewagi. Justyna spokojnie popracowała na pierwszym okrążeniu, a potem zaczęła odjeżdżać. Dokładała po trochu, małymi łyżeczkami.Therese zawsze ostro zaczyna, ryzykuje, a potem nie wytrzymuje. To był trudny dzień, tak bardzo chcieliśmy się ustrzec błędu. Złe smarowanie mogłoby wyrzucić Justynę nie tylko z podium, ale i z pierwszej dziesiątki. Ulga po biegu była ogromna. Ale i w piątek była, gdy się okazało, że Bjoergen odpadła razem z Justyną. Nic nie chcieliśmy mówić, ale czekaliśmy na porażkę. Bjoergen jest regularna, a wyniki Justyny w sprincie dowolnym to huśtawka. Więc Justyna była w siódmym niebie. I nawet się cieszyła, że nie odrobiła wszystkich strat do Marit, bo wolała nie być liderką przed sobotnim biegiem. Lepiej się czuła, gdy startowała przed Marit. Nie wsłuchiwała się, co robią inne, tylko pilnowała swojego tempa. Do końca będzie ostra walka. Norwegowie nie odpuszczą, będą mentalnie pompować te dziewczyny, a one są na to podatne. Do tego Bjoergen jest w naprawdę dobrej formie, nie wpuszcza nikogo między siebie a Justynę. Zawody w Jakuszycach były wspaniałe. Jestem wdzięczny tym wszystkim ludziom, których widziałem przez ostatnie dni, jak zmarznięci, zmoknięci przygotowywali trasę.

Marit Bjoergen, wiceliderka Pucharu Świata

Jestem zadowolona z drugiego miejsca, Justyna była po prostu dużo mocniejsza, drugie okrążenie pobiegła bardzo szybko. Nie przegrałam przez gorsze narty, uważam, że podjęliśmy dobrą decyzję. Cieszę się tym, co mam, spędziłam tu bardzo miłe chwile, było mnóstwo kibiców, wspierali również mnie. Słyszałam, jak skandowali moje imię za każdym razem, gdy wbiegałam na stadion. Przekonałam się, jak wielką postacią w Polsce jest Justyna i jak popularne są tutaj biegi. Mam nadzieję, że tu jeszcze wrócimy. To, co się dzieje wokół Justyny tutaj i mnie w Norwegii, jest dobre dla naszego sportu. Nasza rywalizacja również. Znów straciłam żółtą koszulkę, oczywiście jest mi trochę przykro, ale o tym, kto jest silniejszy, przekonamy się dopiero w finale sezonu w Falun.

—notował piw

Rz: Chwilami pani w Jakuszycach nie poznawaliśmy. Presja zwycięstwa była wielka jak rzadko, a pani w świetnym nastroju. Coś się zmienia?

Justyna Kowalczyk: Zawody tutaj to była burza uczuć, o jaką się nawet nie podejrzewałam. Nie byłam w stanie się chować za żadną maską. Dla mnie było najważniejsze, że te zawody w ogóle są. A skoro już był w nich bieg na 10 km klasykiem, czyli konkurencja, którą najczęściej w Pucharze Świata wygrywałam, to nie wypadało nie zwyciężyć. Całe szczęście, że najpierw był sprint. Pierwsza fala emocji przelała się po nim.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Sport
Czy Andrzej Duda podpisze nowelizację ustawy o sporcie? Jest apel do prezydenta
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
Sport
Dlaczego Kirsty Coventry wygrała wybory i będzie pierwszą kobietą na czele MKOl?
Sport
Długi cień Thomasa Bacha. Kirsty Coventry nową przewodniczącą MKOl
SPORT I POLITYKA
Wybory w MKOl. Czy Rosjanie i Chińczycy wybiorą następcę Bacha?
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Sport
Walka o władzę na olimpijskim szczycie. Kto wygra wybory w MKOl?
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście