Hancock, aktualny mistrz świata może powtarzać: chwilo trwaj. Ma 41 lat i musi gonić stracone lata, a poprzedni tytuł zdobył bardzo dawno temu, w 1997 roku. W międzyczasie był ciągle blisko czołówki, ale zawsze czegoś brakowało do zwycięstwa, za to teraz nie ma na niego mocnych.
Początek tego sezonu wygląda tak, jak końcówka poprzedniego: dla Hancocka nie ma znaczenia, czy zawody odbywają się w Gorzowie, czy w Auckland, czy musi radzić sobie z młodym Hampelem, czy ze swoim rówieśnikiem Tomaszem Gollobem.
Po wygranej w Nowej Zelandii może się też uważać za mistrza drugiej półkuli. Był najlepszy w 2002 roku, w Sydney, w jedynych do soboty zawodach po południowej stronie równika. Później grand prix krążyło po Europie, ze względu na koszty podróży.
Teraz kawalkada motocykli wróciła i to był strzał w dziesiątkę. Zawody obserwował komplet 15 tysięcy widzów, a ci, którzy nie zmieścili się na trybunach, oglądali wyścigi na telebimach.
Początek sezonu wypadł okazale, a uradowany zwycięstwem w Auckland Hancock, zdradził źródło sukcesów z ostatnich dwóch lat. – Ostatniej zimy jeździliśmy z Billy’m Hamillem w Kalifornii niemal każdego dnia. To było fantastyczne uczucie mieć kogoś takiego obok siebie – mówił serwisowi speedwaygp.com Amerykanin.