Międzynarodowy Komitet Olimpijski ma w tym roku swoją seksmisję. Walczy o to, by w każdej z 204 reprezentacji na Londyn 2012 była choć jedna kobieta. Szef MKOl Jacques Rogge obiecywał to wielokrotnie. A teraz daje do zrozumienia, że choć wykluczyć na takiej podstawie z igrzysk nikogo nie może, to jednak reprezentacja samych mężczyzn będzie bardzo niemile widziana.
Kobiety nie startowały w ogóle w pierwszych igrzyskach, bo baron Pierre de Coubertin był temu początkowo przeciwny, ale już w Paryżu w 1900 walczyły w niektórych sportach. I z każdą kolejną olimpiadą zdobywały sobie coraz więcej miejsca, aż po dzisiejsze igrzyska, w których mogą startować niemal we wszystkich konkurencjach uważanych jeszcze niedawno za odpowiednie tylko dla mężczyzn, nawet boksie i skokach narciarskich. Są tylko trzy kraje, które jeszcze nigdy nie wysłały kobiet na igrzyska: Arabia Saudyjska, Katar i sułtanat Brunei. Tym razem Katar na pewno to zrobi. - Jedyny powód, dla którego dotychczas kobiet w ekipie nie było, to brak kwalifikacji olimpijskiej - zapewnia rzecznik tamtejszego komitetu olimpijskiego Mike Lee. Szejkowie z Kataru walczą o igrzyska w 2020 i nie zrobią nic wbrew MKOl, poza tym to państwo jest uznawane za jedno z najbardziej liberalnych w Zatoce Perskiej. W ostatnich igrzyskach arabskich Katarczycy mieli w reprezentacji 100 kobiet, do Londynu wyślą trzy olimpijki zwolnione przez MKOl z obowiązku normalnych kwalifikacji: startującą w strzelectwie Bahię al-Hamad, pływaczkę Nadę Mohamed Wafę Arkaji i lekkoatletkę Noor Al Malki.
Z pozostałych dwóch komitetów olimpijskich ten z Brunei zapowiedział poprawę, za to Arabia Saudyjska ustępować nie zamierza, choć początkowo dawała MKOl takie nadzieje. Saudyjczycy wysyłali sportowców już na osiem olimpiad, i zawsze wyłącznie mężczyzn. Sport kobiet jest w tym kraju grzechem. Władze zgadzają się na takie zgorszenie tylko pod warunkiem, że nie będą tego oglądać mężczyźni.
- Nie wspieramy w tym momencie udziału kobiet w igrzyskach czy innych międzynarodowych zawodach. Nie jestem za tym - ogłosił książę Nawaf bin Fajsal, szef tamtejszego komitetu olimpijskiego i członek MKOl. Zapowiedział, że jeśli jakaś saudyjska kobieta chce wystartować na igrzyskach, to niech to robi na własną rękę. A jedyną pomocą jaką dostanie od swojego komitetu olimpijskiego będzie "czuwanie nad tym, by taki start nie uchybił zasadom szariatu". Przede wszystkim, takiej kobiecie musi podczas igrzysk cały czas towarzyszyć mężczyzna.
Problem w tym, że taki start na własną rękę jest omijaniem olimpijskich reguł (inna sprawa, że dyskryminacja kobiet te reguły łamie), bo olimpijczyka formalnie musi wysłać lokalny komitet. Precedens wprawdzie jest: dwa lata temu w igrzyskach młodzieżowych w Singapurze brąz dla Saudyjczyków zdobyła w jeździectwie Dalma Rushdi Malhas. Urodzona w USA, mieszkająca poza Arabią, wysłana do Singapuru przez MKOl, który wspierał ją stypendiami. Saudyjski komitet olimpijski ani jej nie pomagał, ani nie przeszkadzał. Ale młodzieżowe igrzyska to jednak co innego niż igrzyska zwykłe. A sprawa jest o tyle delikatna, że książę Nawaf to jednocześnie szef saudyjskiego związku jeździeckiego i tym razem nie przystałby tak łatwo na przyznanie specjalnego zaproszenia Dalmie, bo blokowałaby miejsce któremuś z jego zawodników.