Zmieniają się przepisy, kierowcy, nawet władze odpowiedzialne za kształt przepisów – ale za finansowe sznurki, bez których Formuła 1 nie byłaby tak atrakcyjnym kąskiem dla światowych korporacji, wkładających w ten sport grube miliony, od dziesięcioleci odpowiada ten sam człowiek. Trudno polemizować ze stwierdzeniem, że Bernie Ecclestone jest geniuszem biznesu, wszak czwarte miejsce na liście najbogatszych Brytyjczyków wg magazynu Forbes (majątek szacowany na 4,2 miliarda dolarów) nie jest dziełem przypadku. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że w jego głowie szare komórki odpowiedzialne za skuteczne pomnażanie bogactwa sąsiadują z obszarami, w których wykluwają się szalone, często kontrowersyjne idee.
Jeden z takich pomysłów pojawił się nieco ponad rok temu, przed rozpoczęciem sezonu 2011. Ecclestone stwierdził, że świetnym sposobem na zwiększenie atrakcyjności wyścigów Formuły 1 byłoby sztuczne nawadnianie nawierzchni toru, w losowo wybieranych momentach.
– Wyprzedzanie na suchym torze jest prawie niemożliwe – argumentował siwowłosy Anglik. – Kiedy jest mokro, sytuacja wygląda inaczej. Najbardziej ekscytujące wyścigi zawsze odbywały się w deszczu, trzeba zatem pomyśleć o stworzeniu opadów... Są tory, które można sztucznie nawadniać, zatem czemu nie spowodować „deszczu" w środku wyścigu? Na 20 minut, albo w czasie ostatnich dziesięciu okrążeń? Może z ostrzeżeniem dwie minuty wcześniej?
Dla człowieka, którego dochody są wprost proporcjonalne do publicznego zainteresowania Formułą 1 – wszak to on najbardziej korzysta na horrendalnie wysokich cenach transmisji telewizyjnych czy opłatach za reklamy wokół torów – jest to całkowicie zrozumiałe stanowisko. Na szczęście trzeźwo myślący główni aktorzy widowiska, czyli zawodnicy, jednogłośnie wyśmiali ten szalony pomysł. Nie ma co się im dziwić: wyścigi to nie ruletka i wprowadzenie tak losowego czynnika całkowicie wypaczyłoby sens rywalizacji najlepszych kierowców i konstruktorów świata.
Kilka miesięcy temu Ecclestone wysunął z kolei propozycję odgórnego ograniczenia rocznych wydatków każdego zespołu. Obecnie najbogatsze ekipy wydają po kilkaset milionów euro rocznie, a słabeusze ze względu na mniejszą liczbę sponsorów muszą sobie radzić przy kilkukrotnie mniejszych budżetach. Jednocześnie miliarder zaproponował, aby słabe zespoły mogły korzystać z samochodów kupowanych od czołowych ekip, co z jednej strony dałoby im do rąk lepsze narzędzia do walki, a z drugiej pozwoliło ograniczyć wydatki na samodzielną budowę wyścigówek. Oba pomysły są sprzeczne z ideą wyścigów Formuły 1: absolutnego technologicznego szczytu motoryzacyjnego, w którym każdy konstruktor musi wykazać się inżynieryjnym kunsztem i nie może korzystać z cudzej własności intelektualnej.