Korespondencja z Walencji
Położony w porcie tor nie jest zbyt popularny wśród kibiców – to drugi wyścig na hiszpańskiej ziemi w ciągu sześciu tygodni, a w obecnej trudnej sytuacji ekonomicznej nie każdego fana z Półwyspu Iberyjskiego stać na wydatek rzędu kilkuset euro. Zwłaszcza, że układ pętli nie sprzyja widowiskowym wyścigom.
W czterech poprzednich edycjach Grand Prix Europy na tym torze aż trzy razy zwyciężał kierowca startujący z pole position – w betonowym labiryncie, składającym się z aż 25 zakrętów, wyprzedzanie graniczy z cudem. Nitka toru jest co prawda dość szeroka jak na tor uliczny, ale brakuje na niej miejsc, w których po długiej prostej zawodnicy mogą próbować ataku na rywala.
Organizatorzy wyścigu w Walencji spodziewali się zapewne, że ich impreza dorówna zawodom w Monako, ale oba te tory łączy tylko lokalizacja blisko portowego nabrzeża i trudności z wyprzedzaniem. O ile jazda po ulicach Monako wymaga niebywałej precyzji i nie wybacza błędów, o tyle w Walencji nie brakuje zakrętów otoczonych dość szerokimi poboczami, na których kierowca może z łatwością opanować samochód po spóźnionym hamowaniu. W czasie dwóch piątkowych treningów wielu zawodników miało problemy ze śliską, używaną tylko raz do roku nawierzchnią, ale poza Pedro de la Rosą z najsłabszego w stawce zespołu HRT nikt nawet nie otarł się o barierę.
Podczas gdy w alei serwisowej trwa pogoń za kolejnymi ułamkami sekund – Red Bull, który dzięki Sebastianowi Vettelowi uzyskał najlepszy czas piątkowych treningów, przywiózł do Walencji całkowicie nową podłogę z agresywnie zaprojektowanym dyfuzorem – niektórzy kierowcy znajdują czas na śledzenie piłkarskich mistrzostw Europy. Fernando Alonso i de la Rosa, na co dzień kibicujący odpowiednio Realowi Madryt i FC Barcelonie, zgodnie wspierają reprezentację Hiszpanii. – Nasza drużyna jest najlepsza, w reprezentacji gra wielu piłkarzy Barcelony i to pomaga – mówił de la Rosa podczas czwartkowej konferencji prasowej. – Cała Hiszpania wspiera drużynę i wszyscy jesteśmy z niej bardzo dumni.