Dużo kosztuje powstrzymanie ułańskiej fantazji?
Coraz rzadziej się ona zdarza. Wyplenili z nas te zapędy.
Jaką osobą jest Anastasi?
On sam i jego asystent Andrea Gardini, który jest siatkarską legendą, dają nam dużo pewności. Widać, że Anastasi wie, co robi, nie eksperymentuje. Ma określoną drogę, obrał ją i twardo się tego wyboru trzyma. Jeżeli komuś się to nie podoba, znajdzie siatkarza na jego miejsce. Anastasi w oczach ma pewność siebie.
Długo się pan uczył, jak z nim postępować?
Trochę czasu było potrzebne. Najlepszą metodą jest obserwacja, im dłużej z nim jesteśmy, tym lepiej go poznajemy, a on poznaje nas. Uważam, że jest dobrym psychologiem, ma kilka książkowych zagrań, które okazują się bardzo skuteczne. Odnajdujemy się w tym, co nam narzucił, każdemu to odpowiada.
Uczył was od podstaw?
Nie, on przyszedł na gotowe. Pierwszy był Raul Lozano, który wprowadził żelazną dyscyplinę, Daniel Castellani był podobny, a Anastasi nie musiał nas już niczego uczyć. Daje nam dość dużo swobody. Gdy trenujemy w Spale, poza treningami widujemy się tylko przy obiedzie. Na kolację i śniadanie każdy przychodzi, jak mu pasuje. Trener w ogóle nas nie sprawdza, nie kontroluje, bo nie ma takiej potrzeby. Każdy z nas ma świadomość tego, że jeśli nie upilnuje się sam, nikt inny tego nie zrobi.
Możecie wypić piwo wieczorem?
Możemy też dwa, trzy albo cztery. Trzeba być tylko sprawnym na treningu, każdy zna swoje możliwości, nie ma żadnych limitów.
Rozmawiamy o 21. Kiedy musicie być w pokojach?
O północy. Trzymamy się tego, nikt nie łamie zasad. Andrea nam zaufał, musimy to docenić i się odwdzięczyć. Nie chcemy zawieść jego zaufania. Było kilka różnych zgrzytów, kiedy musieliśmy się dotrzeć, i wiemy, że nie warto przekraczać granic.
Trener daje palec, zawodnicy biorą rękę.
Trener Anastasi ma w oczach pewność siebie. Obrał określoną drogę i twardo się jej trzyma
Już tacy nie jesteśmy. Skończyło się, gdy przyszły sukcesy.
Wtedy zrozumieliście, że nie warto?
Wtedy łatwiej to zrozumieć. Osiągamy sukcesy dzięki pracy, to jest jedyna droga. Ciężkie treningi plus profesjonalne prowadzenie się daje efekty. Oczywiście są wyjątki, nie jest tak, że nikt się nie napije albo nie zje kubełka z KFC. Wtedy goni nas trener od przygotowania fizycznego, ale czasami i takie rzeczy są potrzebne.
Macie trudne charaktery?
To grupa 12 indywidualistów. Połączyła nas chęć, by grać wielką siatkówkę. Reprezentujemy kraj, to też jest coś. Gramy dla przyjemności, to jest niesamowite występować w Polsce, w Spodku, Ergo Arenie czy jakiejkolwiek innej hali, we wspaniałej atmosferze. Gramy dla tych ludzi, dla hymnu. Zarobków wielkich z kadry nie mamy, nie możemy się porównywać do piłki kopanej, gdzie zawodnicy dostają pieniądze za brak wyników. Biletów na mecze dla naszych rodzin też nie dostaliśmy, ale nikt nie płacze.
Po sukcesach nikomu nie odbiło?
Po wygranych turniejach dostajemy setki esemesów. Gratulacje przychodzą od osób, o których myślałem, że dawno nie żyją. Wszyscy z nas tak mają. Ale sodówka nie uderza, nas takie sytuacje bawią. Chwalą nas już tylko po ważniejszych zwycięstwach, Memoriał Huberta Wagnera nikogo nie wzrusza, ale to chyba normalne.
Czuje pan popularność?
Na pewno jestem rozpoznawalny, ale zawsze tak było. Nikt nie wiedział, że jestem Marcinem Możdżonkiem, ale byłem wysoki i słyszałem: musi w coś grać, chodź, zapytamy w co. Nie przeszkadza mi to, ale też nie ekscytuje. To jest część naszej pracy.
Jak to jest całe życie patrzeć na wszystkich z góry?
Mam 211 centymetrów wzrostu, przyzwyczaiłem się do tego i z nikim bym się nie zamienił. Zawsze byłem wyższy o głowę od rówieśników, całą podstawówkę, całe liceum. Najpierw grałem w koszykówkę, później w piłkę ręczną, ale pochodzę z Olsztyna, gdzie są bogate tradycje siatkarskie, i postawiłem na ten sport. Rosłem regularnie, ale w drużynie są tacy, co wystrzelili nagle, po 20 centymetrów w jeden rok.
Dostał pan dostawkę do łóżka w Londynie czy śpi na podłodze?
Śpię normalnie, na łóżku. Przyzwyczaiłem się do tego, że w hotelach bardzo rzadko są łóżka odpowiedniej długości. Po dostawkę nie chciało mi się iść, w domu mam meble w sypialni na zamówienie.
Mecze w Londynie będziecie rozgrywać w różnych godzinach. To ma znaczenie?
Igrzyska są specyficzne. Czasem gramy o 9 rano, czasami późnym wieczorem. To nie jest idealna sytuacja, ale wszyscy mamy takie same warunki i to nie może przeszkadzać. Lubię grać po południu, około 17–18, wtedy gdy zazwyczaj trenujemy. Nie lubimy grać wieczorem. Wracamy do hotelu o 23.30, a bywa, że zasypiamy około czwartej nad ranem, bo dopiero wtedy schodzi adrenalina.
To może nie powinniście iść na ceremonię otwarcia? Chce się panu?
Nie wiem. W Pekinie nie byłem, teraz jest blisko, to może się wybierzemy.