Reklama
Rozwiń

Big Ben wasz, ale Bartman nasz

Co drugi dzień Earl’s Court oblegają tysiące Polaków. I ci, którzy chcieliby na nich jak najwięcej zarobić

Publikacja: 01.08.2012 01:27

Korespondencja z Londynu

– Będę kibicował Polsce do końca tych igrzysk, man! Gdyby nie Polska, toby tu w ogóle biznesu nie było! – krzyczy Lenny, Amerykanin, który z nielegalnego handlu biletami utrzymuje domy w Nowym Jorku i Orlando, ale o cokolwiek go zapytać, jest niezadowolony.

– Wszędzie już byłem, na igrzyskach, mundialach. I powiem ci, że tak słabo jak w Londynie, to nie było nigdzie. Jestem tu pierwszy raz i nigdy nie wrócę. Nigdy. Gdzie w Polsce mieszkasz? W Warszawie? To u ciebie też byłem. I w Poznaniu, w Gdańsku, we Wrocławiu. Trzy tygodnie u was mieszkałem na Euro 2012. W sumie nieźle było, policja trochę pilnowała, ale ci tutaj to dopiero są cięci. Znajdą bilety, to idziesz w kajdanki. A potem widzisz puste miejsca na trybunach, bo porozdawali bilety Coca-Colom, Budweiserom i teraz się dziwią, że się nie wszystkim sponsorom chciało przyjechać. Mają za swoje – mówi Lenny.

Idźcie za róg

Policjanci przeszukiwali go już dwa razy, ale przecież głupi nie jest. Bilety trzyma jego kolega, Lenny odpowiada za public relations. Czyli chodzi w tę i z powrotem po Eardley Crescent, ulicy prowadzącej od metra do hali siatkarskiej na Earl's Courcie, i syczy: „Tickets, tickets". Jak go ktoś zaczepi, to najpierw taksuje wzrokiem, czy nie tajniak, mówi, że on bilety owszem, ale chce kupić, a nie sprzedać. Dopiero jak się przekona, że jest bezpiecznie, pokazuje: – Idźcie za róg, na Polska – Bułgaria są za 80 funtów – mówi.

Oficjalne ceny ustalone przez organizatorów igrzysk to od 20 funtów za najsłabsze miejsca podczas jednej sesji – sesja to po dwa mecze, rano i wieczorem – do 65 funtów za najlepsze. Ale te za 20 zniknęły błyskawicznie, a po 45 i 65 skończyły się kilka dni temu. Na mecze innych drużyn jeszcze są, ale na polskie nie. A jak od czasu do czasu się pojawią w internetowym systemie sprzedaży, to zaraz coś się zawiesza.

Drogie bilety

Za mecz Polska – Włochy Lenny brał po 100 funtów. Ale wtedy i rywal był lepszy, i pora znakomita, niedzielny wieczór. Uliczki Earl's Courtu były biało-czerwone, trybuny pełne, a trener Andrea Anastasi napisał po meczu na Twitterze: „Today we played at home. Dziękuję bardzo!". Z Bułgarami też gramy w domu, w hali trudno usłyszeć samego siebie, ale jednak trochę pustych miejsc widać. Mecz jest o 11.30 miejscowego czasu, w normalny dzień pracy. – Ja to dziś do roboty po prostu nie poszedłem – mówi do telefonu Polak jadący na Earl's Court kolejką z północy Londynu. Ale nie każdy tak mógł.

Poza tym bilety są drogie (za 45 funtów można pójść na dobry mecz Premiership) i miejscowi Polacy opowiadają, że z rundy grupowej wybierają sobie jeden mecz, góra dwa, bo jeszcze trzeba coś odłożyć na ćwierćfinał. On będzie droższy, 90 funtów za niezłe miejsce, a przecież na ćwierćfinale ma się nie skończyć. Zastanawiali się, na jakie jeszcze polskie starty kupić bilety, ale najczęściej stawiali na siatkówkę, bo tu jest największa szansa, że będą powody do radości. Choć, jak się okaże w meczu z Bułgarią, gwarancji nie ma.

Wokół boiska wisi cała mapa Polski: transparenty od Szczecina po Białystok i od Elbląga po Bielsko-Białą. Na jednej fladze napis: „You have Big Ben. We have BA®TMAN". Marcin i Agata Bartmana też lubią, ale przyjechali tutaj z Norwegii przede wszystkim dla Michałów Ruciaka i Kubiaka. Obu związanych ze Świnoujściem jak Marcin, który z Ruciakiem trenował kiedyś w jednym klubie. Ciągle zresztą trenuje, Agata też, tylko teraz w Alesund, gdzie pracują. Przyszli na Earl's Court bez biletów, ale przez Lenny'ego trafiają do baru na rogu, gdzie człowiek z rozbieganym wzrokiem wyciąga spod bluzy dwie wejściówki po 80 funtów.

– Jak na konika to tanio. Słyszałem, że w niedzielę przed Włochami najlepsi kasowali po 150 funtów – mówi Damian z Rzeszowa. Stoi przy czarnej torbie na kółkach i to odsłania ją, to zasłania. Gdy go mijają kibice, pokazuje kapelusze i szaliki. A potem udaje, że przenośny kram to zwykła torba, bo też się boi policjantów w cywilu.

– Przyjechaliśmy tu samochodem, przywieźliśmy szaliki i kapelusze z orłem za kilkanaście tysięcy złotych. Ale Anglicy na olimpiadę wprowadzili zakaz sprzedaży jakichkolwiek sportowych pamiątek, które nie mają oficjalnego logo. Pilnują interesów sponsorów, polują na handlarzy. Gonią z ulic, ale i z lokalnym sklepikarzem nie mogę się dogadać, bo jemu też nie wolno nimi handlować – mówi Damian.

Psucie rynku

Wydawało mu się, że przepisy na Wyspach zna, jeździ co roku do Cardiff na Grand Prix na żużlu. Tam Polaków obsługuje z objazdowego stoiska wielkiego jak wóz Drzymały i nikt mu nic nie mówi. A tu taka pułapka. – W sumie się nie dziwię, mam pamiątki po 10 funtów, a oficjalne są po kilkadziesiąt, więc im psuję rynek. Ale przecież niczego nie podrabiam. Mam narodowe, a nie olimpijskie: biało-czerwone, ale i niemieckie, brytyjskie, rosyjskie, nawet serbskie. Nastawiłem się na siatkówkę. Chciałem handlować uczciwie, z fakturami i podatkami. Nie zgodzili się – mówi.

Czeka już na wyjazd do Cardiff, na żużlu się odkuje. Spodziewał się, że w Londynie zarobi tysiąc funtów dziennie. Zarabia 300–400. Niby nieźle, ale nie jak się odliczy hotel i dojazdy. Jeśli Polacy dojdą do finału, to może powie, że było warto. Na razie w kuluarach hali kibice próbują sobie jakoś wytłumaczyć porażkę z Bułgarami. A jedna grupa uczy parę Argentyńczyków śpiewać „Polska, biało-czerwoni". Mecz z Argentyną już jutro.

Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku