Pomyłki arbitrów mogą dotknąć każdego, choć oczywiście tych największych prześladują jakby rzadziej. Chyba nikt nigdy nie słyszał o tym, by skrzywdzono Michaela Phelpsa albo Usaina Bolta – po prostu nie wypada.
Pech i ludzki błąd (bo zawsze trzeba wierzyć, że sędziowie popełniają jedynie błędy) dotykają mniejszych, których nie chroni sława. W Londynie na razie jest pod tym względem niezbyt wesoło, bo lista poszkodowanych robi się coraz dłuższa.
Ale jeśli ktoś szuka w niej jakiejś prawidłowości, to raczej jej nie znajdzie. Nie da się jej ułożyć póki co wedle jakiegoś jasnego kryterium: geograficznego czy sportowego.
Są na tej liście i Europejczycy, i sportowcy z Azji, przedstawiciele sportów walki, a nawet gimnastyki. Niektórzy płaczą, inni wolą protestować. Nieszczęście jednych to także sukces innych, więc smutek i płacz mieszają się ze śmiechem i łzami radości.
Najgłośniej w pierwszym tygodniu igrzysk zrobiło się o szpadzistce Shin A Lam. Zawodniczka z Korei Południowej była o krok od awansu do finału, na sekundę przed końcem walki nawet nie musiała się specjalnie starać, mogła uciec w koniec planszy i za chwilę podnieść ręce w geście triumfu.