Reklama
Rozwiń

Sport w beczce chowany

To mo­gą być jesz­cze dla Pol­ski uda­ne igrzy­ska. Ale i tak potrze­ba zmian

Publikacja: 06.08.2012 01:15

Na judoczkę Darię Pogorzelec niewielu liczyło, więc jej dwa zwycięstwa i dwie porażki znikną w tle

Na judoczkę Darię Pogorzelec niewielu liczyło, więc jej dwa zwycięstwa i dwie porażki znikną w tle

Foto: AFP

Korespondencja z Londynu

Piątek był złoty i piękny, wiele szans wciąż przed nami, może nawet uda się wreszcie uzbierać więcej medali niż dziesięć, ale od trudnych pytań i tak nie uciekniemy.

Pieniędzy na przygotowania przybywa, a medali nie. Nawet olimpijczycy najbardziej skłóceni z działaczami przyznają, że objechali świat podczas zgrupowań, że wcześniej czy później dostali to, o co prosili, mają psychologów, fizjoterapeutów, dobre odżywki. Nie musimy się wstydzić porównań z większością krajów. Dajemy najlepszym całkiem godne stypendia, po kilka tysięcy miesięcznie.

Nawet po obniżce nagród za złote medale do 120 tysięcy złotych PKOl wciąż płaci więcej niż komitet olimpijski USA (25 tysięcy dolarów). Do tego od 12 lat jako jeden z niewielu krajów na świecie dorzucamy jeszcze każdemu medaliście emeryturę olimpijską. Czyli obecnie niespełna 2500 złotych miesięcznie wypłacane dożywotnio medaliście, który skończy 35 lat i już nie uprawia sportu. Mało? Niech ktoś to powie nauczycielom.

W ciepłym kokonie

Problem w tym, że większość sportowców opłacanie im przygotowań uznaje za oczywistość, a nie jako umowę: pieniądze, ale w zamian za sukces. Uważają, że sport to zawód jak każdy inny, pensja musi wpływać, a warunki pracy mają być godne. Obowiązuje zasada: daj, a potem udowodnię, że mi się należało.

Działacze to często pomniki dawnych czasów, a sportowcy są młodzi, znają świat. Wiedzą, co to wolny rynek, bo z niego korzystają. Ale już podlegać mu nie chcą. Pozwoliliśmy im zapomnieć, że sport to jednak nie jest normalny zawód. Że uprawiany zawodowo bez zdobywania medali staje się absurdem. To już lepiej wydawać pieniądze na rekreację, przynajmniej będziemy zdrowsi.

Każdy Amerykanin jadący na igrzyska wie, że kraj oczekuje od niego zwycięstwa. Wygrasz, najlepiej jeszcze w chwytających za serce okolicznościach, będą czekały reklamy, zaproszenie do Oprah, miejsce w pamięci. Przegrasz, to wracaj do pracy albo na uczelnię i zarabiaj na następne igrzyska. A u nas jak już łzy wyschną i internauci znudzą się obelgami, wraca się do ciepłego kokonu: stypendium obniżą, ale nie zabiorą, jeśli było miejsce w czołowej ósemce (właściwie: dlaczego akurat w ósemce? Czy to jest jakiś próg wybitności?), będą wyjazdy na zgrupowania, z państwowym wiktem i opierunkiem.

Amerykanie to liderzy klasyfikacji medalowej wszech czasów. W Londynie wyprzedzają ich Chińczycy, ale tego kraju naśladować raczej nie chcemy. A nawet jeśli byśmy chcieli, to nie mamy ani chińskich pieniędzy na najlepszych trenerów, ani tradycji posłuszeństwa wobec przełożonego.

Zagraniczni trenerzy zatrudnieni w Chinach mówią, że ich słowo jest święte, a sportowcy są przyzwyczajeni do poświęceń i zasady: wszystko albo nic, bo żyją w państwie bez ubezpieczeń społecznych. Nie do powtórzenia u nas. Pewnie – na szczęście. Ale też nie musi być tak, jak opowiada Paweł Słomiński, były trener Otylii Jędrzejczak i Pawła Korzeniowskiego, szef Klubu Polska, że nastolatki, które przechodziły pod jego opiekę, pytały: „A co ja z tego będę miał?" – Odpowiadałem: będziesz miał dobrego trenera. To za mało? Zasłuż na resztę – mówi Słomiński.

Widok z kanapy

Chińczykami nie będziemy, nie prześcigniemy też Francuzów, europejskich liderów w wydatkach na sport zawodowy i amatorski. Postanowiliśmy się uczyć od Brytyjczyków i ich systemu dopieszczania najlepszych kosztem przeciętnych.

Po to Ministerstwo Sportu powołało Klub Polska, do którego trafiają kandydaci do medali, ma im niczego nie brakować. Ale między ministerstwem a sportowcami są jeszcze związki mające bardzo dużą autonomię. Wiele z nich jest niezdolnych do cięcia oddzielającego dobrych od przeciętniaków. Zamiast piramidy z szeroką podstawą talentów i elitarnym wierzchołkiem mamy beczkę. Na dole wąska grupa młodych talentów, u góry wąska grupa walczących o medale, a pomiędzy nimi rozdęty środek pełen zawodowych sportowców, którym wielki sukces nie grozi, ale dalej jeżdżą na zgrupowania i mają świetnie policzone, jakie miejsce wystarczy zająć w jakich zawodach, żeby zachować choć minimalne stypendium. A działacze ani nie mają serca odesłać ich do innej pracy, ani nie mają w tym interesu, bo mogłoby się wtedy okazać, że sami są zbędni.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego brytyjski wzór tak trudno przenieść do nas. I to już zarzut, którego się nie da wycelować tylko w związkowych działaczy: na Wyspach podstawa piramidy sportu jest silna wolontariuszami, którzy angażują się w organizację zawodów z poczucia misji, snobizmu, żeby lepiej wypadać w CV albo z najprostszego powodu: bo kochają sport. A my co dwa lata urządzamy sobie letnie i zimowe igrzyska w łajaniu przegranych olimpijczyków i pseudospołecznych działaczy, poprawiamy serialem o nieudolności i łajdactwach PZPN, a potem wracamy na kanapy i za stół.

Póki się zza nich nie ruszymy, będziemy mieli takie same skamieniałe związki – bo skąd mają się w nich brać nowi działacze i jeszcze do tego bezinteresowni? Taki sam problem jest z szukaniem nowych talentów. Do zobaczenia za dwa lata.

Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku