Działacze to często pomniki dawnych czasów, a sportowcy są młodzi, znają świat. Wiedzą, co to wolny rynek, bo z niego korzystają. Ale już podlegać mu nie chcą. Pozwoliliśmy im zapomnieć, że sport to jednak nie jest normalny zawód. Że uprawiany zawodowo bez zdobywania medali staje się absurdem. To już lepiej wydawać pieniądze na rekreację, przynajmniej będziemy zdrowsi.
Każdy Amerykanin jadący na igrzyska wie, że kraj oczekuje od niego zwycięstwa. Wygrasz, najlepiej jeszcze w chwytających za serce okolicznościach, będą czekały reklamy, zaproszenie do Oprah, miejsce w pamięci. Przegrasz, to wracaj do pracy albo na uczelnię i zarabiaj na następne igrzyska. A u nas jak już łzy wyschną i internauci znudzą się obelgami, wraca się do ciepłego kokonu: stypendium obniżą, ale nie zabiorą, jeśli było miejsce w czołowej ósemce (właściwie: dlaczego akurat w ósemce? Czy to jest jakiś próg wybitności?), będą wyjazdy na zgrupowania, z państwowym wiktem i opierunkiem.
Amerykanie to liderzy klasyfikacji medalowej wszech czasów. W Londynie wyprzedzają ich Chińczycy, ale tego kraju naśladować raczej nie chcemy. A nawet jeśli byśmy chcieli, to nie mamy ani chińskich pieniędzy na najlepszych trenerów, ani tradycji posłuszeństwa wobec przełożonego.
Zagraniczni trenerzy zatrudnieni w Chinach mówią, że ich słowo jest święte, a sportowcy są przyzwyczajeni do poświęceń i zasady: wszystko albo nic, bo żyją w państwie bez ubezpieczeń społecznych. Nie do powtórzenia u nas. Pewnie – na szczęście. Ale też nie musi być tak, jak opowiada Paweł Słomiński, były trener Otylii Jędrzejczak i Pawła Korzeniowskiego, szef Klubu Polska, że nastolatki, które przechodziły pod jego opiekę, pytały: „A co ja z tego będę miał?" – Odpowiadałem: będziesz miał dobrego trenera. To za mało? Zasłuż na resztę – mówi Słomiński.
Widok z kanapy
Chińczykami nie będziemy, nie prześcigniemy też Francuzów, europejskich liderów w wydatkach na sport zawodowy i amatorski. Postanowiliśmy się uczyć od Brytyjczyków i ich systemu dopieszczania najlepszych kosztem przeciętnych.
Po to Ministerstwo Sportu powołało Klub Polska, do którego trafiają kandydaci do medali, ma im niczego nie brakować. Ale między ministerstwem a sportowcami są jeszcze związki mające bardzo dużą autonomię. Wiele z nich jest niezdolnych do cięcia oddzielającego dobrych od przeciętniaków. Zamiast piramidy z szeroką podstawą talentów i elitarnym wierzchołkiem mamy beczkę. Na dole wąska grupa młodych talentów, u góry wąska grupa walczących o medale, a pomiędzy nimi rozdęty środek pełen zawodowych sportowców, którym wielki sukces nie grozi, ale dalej jeżdżą na zgrupowania i mają świetnie policzone, jakie miejsce wystarczy zająć w jakich zawodach, żeby zachować choć minimalne stypendium. A działacze ani nie mają serca odesłać ich do innej pracy, ani nie mają w tym interesu, bo mogłoby się wtedy okazać, że sami są zbędni.