Spiker poprosił, by rękę do góry podnieśli ci, którzy na takich zawodach są po raz pierwszy. Podniosła większość. To urok tych igrzysk, Brytyjczycy kochają każdy sport, nawet taki, o którym nie mają pojęcia. Na trybunach nie było wolnego miejsca.
W czasie startu musi być cisza, na ekranie pojawiają się twarze aktorów, którzy proszą o nią w plastyczny i zabawny sposób. Po sygnale zaczyna się 40 sekund wrzawy. Na torze panuje wielki chaos, kolarze jadą, jak pszczoły wypuszczone z ula, każdy szuka swojej najszybszej drogi, wyścig zwykle zaczyna się albo kończy karambolem. Nie ma jednej, najszybszej metody na pokonywanie przeszkód, niektórzy je przeskakują, inni przejeżdżają na tylnym kole. Złamania są częste, ale rzadko dzieje się coś poważnego, bo kolarze BMX nie osiągają dużych prędkości.
Wielka Brytania czekała wczoraj na kolejny złoty medal. Mówią tu o niej „Kamikaze Shanaze". Shanaze Raede ma tatę z Jamajki, a mamę z Irlandii, a to podobno mieszanka szalonej krwi. Próbowała swoich sił w pchnięciu kulą, aż w swoim rodzinnym Crewe spotkała kolarza Jamiego Staffa, który zaraził ją miłością do swojego sportu. Za jednego funta na promocji kupił jej rower BMX, miała wtedy dziesięć lat.
W 2005 roku, jako siedemnastolatka, ścigała się już z mężczyznami. Stawała na podium, śmiała się z nich, kiedy napinali mięśnie, żeby nie przegrać z dziewczyną. - To dla mnie świetna zabawa, kiedy mogę skopać im tyłki - opowiadała.
Twierdziła, że za kolarstwo torowe wzięła się tylko po to, żeby odpowiednio przygotować się do zawodów BMX. A na torze też szło jej świetnie. W 2007 roku na mistrzostwach świata w Palma de Mallorca wygrała drużynowy sprint kobiet razem z Victorią Pendleton, rok później powtórzyły sukces w Manchesterze, w Pruszkowie w 2009 roku zdobyły srebrne medale. Przyjaźnią się do dzisiaj, w wiosce olimpijskiej w Londynie dzielą pokój. Sukcesy brytyjskich kolarzy miały wczoraj dodać Raede sił na torze w finałowym wyścigu.