Proksa ma 28 lat, tytuł mistrza Europy i ambicję, by trafić kiedyś do bokserskiej Galerii Sławy w Canastocie, którą zresztą kilka dni temu miał okazję zwiedzić.
Gdyby przepustką był tylko talent, mógłby być spokojny, że wcześniej czy później tam trafi, ale najważniejsze są dokonania na zawodowych ringach. Walka z Gołowkinem, do którego należy tzw. tytuł regularny organizacji WBA, będzie znakomitą okazją, by zaznaczyć przynależność do elity.
Nie tak dawno polski pięściarz mówił, że nie jest jeszcze gotowy na takie wyzwania, choć w październiku ubiegłego roku, w starciu z byłym mistrzem świata Niemcem Sebastianem Sylvestrem pokazał, na co go stać.
Chyba nie sądził jednak, że jego kariera nabierze aż takiego przyspieszenia. Tym bardziej że w marcu przegrał z Anglikiem Kerry Hope’em i stracił pas mistrza Europy. Wydawało się, że rany po tym nieoczekiwanym wypadku będzie lizał długo, ale on już schodząc z ringu myślał o rewanżu. Werdykt był kontrowersyjny, a Proksa w zgodnej opinii obserwatorów z Anglikiem nie przegrał.
Cztery miesiące później nie pozostawił już nikomu złudzeń, wygrywając w rewanżu przed czasem. I kiedy powinien zwolnić tempo, odpocząć, zdecydował się właściwie z marszu na piekielnie niebezpieczne starcie z Gołowkinem, który w rankingu najlepszych pięściarzy kategorii średniej klasyfikowany jest znacznie wyżej niż Polak.