Podoba się panu praca z nowym trenerem Śląska Stanislavem Levym?
Sebastian Mila:
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Dobrze wszedł do drużyny, został ciepło przyjęty. Jego metody nam odpowiadają, ćwiczymy ciężej niż za Oresta Lenczyka, ale mamy też dużo zajęć z piłkami. Wiemy, że Levy jest wymagający, to niemiecka szkoła, ciągle dąży do doskonałości i to widać na każdym treningu. Ćwiczenia są w stu procentach przemyślane. Kiedy mieliśmy ćwiczyć w trójkach, a w ostatniej chwili wypadło dwóch piłkarzy z powodu kontuzji, natychmiast powołał zawodników z Młodej Ekstraklasy, żeby nie burzyć swojego planu. Przy Levym czuję się jak podczas treningów w Austrii Wiedeń.
Mistrzostwo Polski przerosło Śląsk?
Nie zdobyliśmy go jednym meczem. Opinie, że to przypadkowy tytuł, że zasłużył na niego ktoś inny, są bardzo krzywdzące. Przypadkowo to można wygrać mecz, ale to było 30 spotkań i każdy miał równe szanse. To my byliśmy najlepsi i nie wolno nam tego zabierać, bo ciężko pracowaliśmy. Europejskie puchary pokazały wszystkim polskim drużynom, jaki dzieli nas dystans od reszty kontynentu. Nie jest to przyjemne, dla mnie wręcz druzgocące. Taka świadomość podcina skrzydła, ale mam nadzieję, że będziemy szli do przodu.