Kto chce zobaczyć jego rudą czuprynę po raz ostatni, niech wybierze się w sobotę na Motoarenę na finał cyklu Grand Prix.
Mówi, że znalazł właściwy moment: 17 lat jeżdżenia ciągle w lewo i wystarczy. Decyzję podjął już dawno, wspólnie z rodziną. - To najlepszy moment dla mnie na wycofanie się z Grand Prix. Dla niektórych to może być rozczarowujące, dla innych to będzie zaskoczenie, ale dla mnie to naturalny etap, kiedy żużel przestaje być dominującym fragmentem mojego życia. To po prostu zmiana, a nie żadna katastrofa - mówi Crump.
Ze sportem zupełnie nie zrywa, w przyszłym roku dalej będzie jeździł w lidze. W Polsce będą go mogli dopingować kibice Marmy Rzeszów, w Szwecji ciągle będzie się ścigał dla drużyny Elit Vetlanda, ale cykl Grand Prix to już dla niego za dużo. Dość tego cyrku. Kiedyś człowiek chce się przestać przepakowywać i być gościem w domu. Ma 37 lat i nie potrzebuje się ścigać na długowieczność z Tomaszem Gollobem (41 lat) czy Gregiem Hancockiem (42 lata).
Swoje już wygrał, trzy razy zostawał indywidualnym mistrzem świata (2004, 2006, 2009), trzy razy triumfował w drużynie (1999, 2001, 2002). Jedyne, czego mógłby mieć jeszcze więcej, to chyba kontuzje. Ma poczucie spełnienia i zjeżdża do boksu, kiedy jeszcze jest blisko szczytu.
- To miłe słyszeć, jak ludzie doceniają twoje osiągnięcia. Ale czas na nikogo nie czeka. Ludzie się starzeją i idą na emeryturę. Zastępują ich nowi - mówi Australijczyk.