Amerykanie nie kochają Formuły 1

Próby podbicia potężnego, amerykańskiego rynku przez Formułę 1 od dziesięcioleci kończą się fiaskiem. Za tydzień kolejne podejście: na nowym torze w Austin odbędzie się pierwszy od 2007 roku wyścig o Grand Prix USA

Publikacja: 10.11.2012 00:01

Amerykanie nie kochają Formuły 1

Foto: AFP

Dla wielkich koncernów, pompujących grube miliony w Formułę 1, obecność w Stanach Zjednoczonych jest niezwykle atrakcyjna z biznesowego punktu widzenia. Dyrektor marketingu każdej szanującej się firmy przebiera nogami na samą myśl o możliwości pokazania swojego logotypu milionom amerykańskich kibiców. Problem w tym, że amerykańscy kibice mają w nosie zawody Grand Prix – wcale nie dlatego, że Formuła 1 nie stara się zaistnieć za Wielką Wodą.

Prób było wiele: w trwającej od 1950 roku historii wyścigowych mistrzostw świata kierowcy Formuły 1 gościli aż na dziewięciu amerykańskich torach. W 1982 i 1984 roku rozgrywano tam aż trzy wyścigi, czyli prawie jedną czwartą ówczesnego kalendarza. Na próżno: w USA królują lokalne zawody NASCAR. Owalne tory, prosty sprzęt – samochody z czterobiegową skrzynią biegów, antycznym gaźnikowym silnikiem i stalowym nadwoziem – oraz dużo akcji w wyścigach (widowiskowe karambole, czasami bójki między zawodnikami) to recepta na przyciągnięcie uwagi przeciętnego zjadacza hamburgerów.

KERS, DRS, kanał F czy szlifowane w tunelach aerodynamicznych skrzydełka, dające 0,1 sekundy zysku na okrążeniu, niepotrzebnie komplikują widowisko. Formuła 1 jest też zbyt sterylna: amerykański kibic lubi zajrzeć do padoku, popatrzeć z bliska, jak mechanicy zajmują się sprzętem. Na torach F1 nie ma takiej możliwości: każdy zespół pilnie strzeże swoich tajemnic, a dostęp do zamkniętej enklawy za garażami jest w zasięgu tylko nieprzyzwoicie bogatych, których stać na wydanie kilku tysięcy euro za specjalną wejściówkę.

Strzałem w stopę dla Formuły 1 był jeden z ostatnich wyścigów na torze Indianapolis. W 2005 roku samochody wyposażone w opony Michelin ze względów bezpieczeństwa zostały wycofane z wyścigu. Francuskie ogumienie pękało na szybkim, nachylonym łuku słynnego toru, a ponieważ rywale – całkiem słusznie – nie zgodzili się na zainstalowanie w tym miejscu spowalniającej szykany, czternastu kierowców zjechało z toru tuż przed startem. Amerykańscy kibice obejrzeli pasjonujące „zawody" z udziałem sześciu samochodów na oponach Bridgestone: dwóch Ferrari i czterech aut z szarego końca stawki. Gwizdom nie było końca i nawet wysokie siatki ochronne nie stanęły na drodze rzucanym na tor butelkom, ogryzkom i innym śmieciom.

Kilkanaście lat wcześniej Grand Prix USA organizowano na ulicznym torze w Phoenix. W każdym innym miejscu na świecie miejski wyścig – jak w Monako, Singapurze czy Melbourne – jest atrakcją dla kibiców spragnionych motoryzacyjnego święta. W 1990 roku Formuła 1 przegrała rywalizację o uwagę kibiców... z wyścigiem strusi na przedmieściach Phoenix, który przyciągnął trzykrotnie większy tłum. Rok później na trybunach zasiadło nieco ponad 18 000 widzów i F1 po raz kolejny uciekła ze Stanów z podkulonym ogonem.

Inne próby zainteresowania amerykańskich kibiców zawodami Grand Prix też nie przynosiły pożądanych efektów. W ostatnich dwóch dekadach swoich sił w F1 próbowało raptem dwóch kierowców: Scott Speed i Michael Andretti. Żaden z nich nie utrzymał się w wyścigach Grand Prix dłużej niż dwa lata, mimo że ojciec Michaela, Mario Andretti, zdobył w 1978 roku mistrzostwo świata F1 – jako drugi Amerykanin w historii, po Philu Hillu (mistrz z sezonu 1961). Andretti Senior urodził się jednak we Włoszech i to tam zapałał miłością do wyścigów, śledząc poczynania gwiazdy ekipy Ferrari, Alberto Ascariego. Spełnił co prawda swoje marzenie i zdobył mistrzostwo F1, ale początek i koniec kariery spędził w amerykańskich wyścigach na owalnych torach.

Wpadką zakończyła się także próba założenia amerykańskiego zespołu wyścigowego. W sezonie 2010 do stawki miał dołączyć „narodowy" zespół US F1, ale mimo wsparcia biznesmenów zza Wielkiej Wody – w tym Chada Hurleya, założyciela portalu YouTube – przedsięwzięcie zakończyło się wielkim skandalem. W sieci publikowano zdjęcia budowanego samochodu i zatrudniono nawet kierowcę, Argentyńczyka Jose-Marię Lopeza, ale kilka tygodni przed początkiem sezonu zwolniono cały personel i rozwiązano firmę. Lopezowi pozostało ściganie założycieli ekipy po sądach – jego sponsorzy zdążyli wpłacić osiem milionów dolarów za obiecane miejsce w zespole.

Kibice piłki nożnej powinni dobrze rozumieć problemy, jakie napotyka F1 przy próbie podbicia USA. Na nic organizacja mistrzostw świata w 1994 roku, na nic wysiłki Davida Beckhama, który w barwach Los Angeles Galaxy próbuje zaszczepić Amerykanom miłość do piłki nożnej. Tamtejsi kibice w dalszym ciągu wolą owalną piłkę i kopanie nad poprzeczką. Jeśli chodzi o cztery koła, też wolą owale...

Nowy tor w Austin wygląda bardzo efektownie: długi podjazd po starcie kończy się widowiskowym zakrętem na szczycie wzgórza, a kombinacje zakrętów przypominają najsłynniejsze i uwielbiane przez kierowców tory pokroju Suzuki. Bilety co prawda wyprzedano na pniu, ale gdy tylko amerykański kibic przekona się, że ze swojego miejsca na trybunie nie widzi całego toru, a o karambolu z udziałem kilkunastu samochodów może sobie co najwyżej pomarzyć (całe szczęście!), to trzy razy się zastanowi, zanim za rok znów wyda kilkaset dolarów na bilet. To, że właśnie dobiega końca jeden z najbardziej ekscytujących sezonów w historii Formuły 1, wcale nie będzie go obchodzić. Ważniejsza jest walka Brada Keselowskiego i Jimmiego Johnsona o mistrzostwo ekscytującej swoją prostotą serii NASCAR.

Dla wielkich koncernów, pompujących grube miliony w Formułę 1, obecność w Stanach Zjednoczonych jest niezwykle atrakcyjna z biznesowego punktu widzenia. Dyrektor marketingu każdej szanującej się firmy przebiera nogami na samą myśl o możliwości pokazania swojego logotypu milionom amerykańskich kibiców. Problem w tym, że amerykańscy kibice mają w nosie zawody Grand Prix – wcale nie dlatego, że Formuła 1 nie stara się zaistnieć za Wielką Wodą.

Prób było wiele: w trwającej od 1950 roku historii wyścigowych mistrzostw świata kierowcy Formuły 1 gościli aż na dziewięciu amerykańskich torach. W 1982 i 1984 roku rozgrywano tam aż trzy wyścigi, czyli prawie jedną czwartą ówczesnego kalendarza. Na próżno: w USA królują lokalne zawody NASCAR. Owalne tory, prosty sprzęt – samochody z czterobiegową skrzynią biegów, antycznym gaźnikowym silnikiem i stalowym nadwoziem – oraz dużo akcji w wyścigach (widowiskowe karambole, czasami bójki między zawodnikami) to recepta na przyciągnięcie uwagi przeciętnego zjadacza hamburgerów.

Pozostało 82% artykułu
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sport
Wsparcie MKOl dla polskiego kandydata na szefa WADA
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?