A dlaczego nie. Gdyby reprezentacja wygrała na Euro co najmniej jeden mecz i wyszła z grupy, Smuda albo pozostałby na stanowisku, albo przyjąłby pracę w bardziej znanym i lepszym klubie. Ale przegrał, co nie tylko spowodowało spadek jego popularności i zaufania, ale znacznie ograniczyło możliwości nowego zatrudnienia. Smuda nie jest trenerem brazylijskim, mogącym nawet po porażce liczyć na dobrze płatną pracę, w dowolnym zakątku świata. Wiek (w czerwcu skończy 65 lat) też nie jest jego atutem. W Krakowie nie chcieli go kibice, więc nie mógł pracować w Wiśle. Dla mieszkańca tego miasta to wyjątkowy dyskomfort, bo przecież wcześniej czy później on pod Wawel wróci. To co miał robić, czując się znacznie młodziej niż wskazuje jego metryka? Nie chciał siedzieć w kapciach przed telewizorem.
Oceniając decyzję Smudy (a słów krytycznych nie brakuje) bierze się pod uwagę jego poprzednie miejsce pracy. Gdyby taką samą propozycję otrzymał jakikolwiek inny polski trener, mówiłoby się o wyróżnieniu. Klub drugiej Bundesligi, nawet z ostatniego miejsca, stoi pod względem organizacyjnym i finansowym wyżej niż polski, z ekstraklasy. Trener ma tam dobre warunki pracy, nie musi się martwić o to gdzie przeprowadzić trening, o sprzęt, autokar, ciepłą wodę w prysznicach. Zna niemiecki, zna ten teren, bo grał i pracował w Bawarii. Sytuacja Regensburga jest fatalna, ale nie beznadziejna, a to dodatkowe wyzwanie dla trenera. Jeśli mu się nie powiedzie – nic się nie stanie. Gdyby mu się udało, mógłby zapewne liczyć latem na lepszą ofertę. Jak na emeryta to jest całkiem niezła perspektywa. Dobrze płatna praca w pięknej Ratyzbonie? Dlaczego nie.
Stefan Szczepłek