Kobiecy finał Australian Open był inny niż się spodziewano. Serena Williams i Maria Szarapowa odprawiały kolejne rywalki z uśmiechem na ustach, a o puchar zagrały Na Li i Wiktoria Azarenka. Białorusinka wygrała przeciwko Chince i publiczności. Rację ma jej trener Sam Sumyk, że to zwycięstwo, gdy Wiktoria grała dużo gorzej niż potrafi, wzmocni ją bardziej, niż sukcesy odnoszone w pełni formy.

Dyskusja o konieczności zmiany tenisowych przepisów po incydencie w meczu Azarenki ze Sloane Stephens jest bezsensowna. Przepisy są w większości racjonalne, tylko sędziowie muszą ich przestrzegać, przestać traktować jak normę z gumy ze strachu przed reakcją pani tenisistki (pana tenisisty też). A tak dzieje się od lat, w sprawach drobnych i najważniejszych.

Zwycięski finałowy pojedynek Novaka Djokovicia z Andym Murrayem potraktowano jako zapowiedź nowych czasów, bo gaśnie wiara w Rogera Federera, nie wiadomo w jakim zdrowiu i kiedy wróci Rafael Nadal. Jedno jednak się nie zmienia: półfinałowe i finałowe mecze w Wielkim Szlemie są wciąż jedną z największych atrakcji zawodowego sportu, niezależnie od tego kto gra, bo fascynujący pozostaje sam męski tenis. Panie mają do zaoferowania o wiele mniej.

Ubiegły rok sprawił, że tej grze w Polsce uważnie zaczęli się przyglądać nawet ci, których sport interesuje jedynie od święta. Agnieszka Radwańska była w finale Wimbledonu, została na krótko wiceliderką rankingu WTA, w listopadzie w Paryżu Jerzy Janowicz zadziwił świat. Czekaliśmy na wielkoszlemowy Australian Open w poczuciu świeżo uzyskanej mocarstwowości a opuszczamy Melbourne bez smutku, ale również bez euforii. Radwańska jest tam gdzie była, Janowicz do elity jeszcze nie wszedł na stałe.

Agnieszka jedzie teraz na turnieje do szejków, Jerzy stawia się we Wrocławiu. Nasza reprezentacja w Pucharze Davisa meczem ze Słowenią zaczyna w piątek operację „Grupa Światowa". Kilka lat temu byłoby to żartem, dziś już nie jest. Warto patrzeć na to, co będzie działo się w Hali Stulecia. Każdy kto widział wielki daviscupowy mecz wie, że są to zupełnie inne emocje niż gra w turniejach. Grupa Światowa - to byłoby ukoronowanie wielkiego wzmożenia w polskim tenisie, którego jesteśmy świadkami po latach lizania cukierka przez szybę.