Doktor wie, o co toczy się gra. Nie jest oskarżony o doping, bo ten nie był jeszcze przestępstwem w 2006 roku, gdy u Fuentesa znaleziono magazyn krwi przeznaczonej do przetaczania sportowcom. Doktor oskarżony jest tylko o przestępstwo przeciw zdrowiu publicznemu.
W swojej mowie przed sądem przedstawił się jako anioł stróż zdrowia sportowców, artysta transfuzji, u którego wszystko zawsze było dopięte na ostatni guzik, a pacjenci nie byli narażeni na najmniejsze ryzyko. Nie robił transfuzji homologicznych, czyli takich, w których przetacza się obcą krew, bardziej ryzykownych. Nigdy też nie szprycował sportowców podczas zawodów.
Wszystko to doktor mówi z niezmąconą pewnością siebie, i nie tylko się broni, ale też atakuje. Pytał, czy państwo hiszpańskie na pewno stać na to, by marnować jego dobrze opłacany czas pracy w klinice.
Współpracy ze sportowcami się nie wypiera. Mało tego, choć oskarżony jest tylko o przetaczanie i podrasowywanie krwi kolarzom, bo Hiszpanie zrobili wszystko, by wyłączyć z procesu sprawy m.in. tenisistów i piłkarzy, doktor przyznał, że pomagał sportowcom ze wszystkich możliwych dyscyplin. Między innymi piłkarzom, lekkoatletom, nawet bokserom. – Ale w 2006 pracowałem głównie z kolarzami – przyznał.
W tle walki doktora o uniknięcie kary toczy się znacznie ważniejsze starcie: o dostęp do komputerów Fuentesa i do worków z krwią, które policja znalazła w mieszkaniach doktora i jego wspólników. O ten dostęp walczy Światowa Agencja Antydopingowa, która jest w tym procesie oskarżycielem posiłkowym.