Przeszła do kronik tenisa, trochę niezasłużenie, tylko z tego powodu. Był rok 1949, miała 25 lat, pojawiła się na londyńskich kortach w przepisowej bieli, ale widzom opadły szczęki, a fotoreporterzy biegli tylko tam, gdzie postawiła nogę.
Wszystko przez kusą sukienkę sporo nad kolana, co wydawało się złamaniem wszelkich ówczesnych kodów obyczajowych. Spod sukienki widać było jeszcze brzegi koronkowych majtek, co wywołało szok. Działacze londyńskiego klubu mówili o „wniesieniu wulgarności i grzechu na korty". Sprawa oparła się nawet o wystąpienia w brytyjskim parlamencie.
Przegrała pierwszy mecz, ale jej zdjęcia w śmiałej kreacji pojawiły się na okładkach większości pism zachodniego świata. Brytyjska prasa nazwała ją „Prześliczna Gussie". – Nie miała pojęcia, co spowodowała. Po prostu bardzo lubiła modę, była niezmiernie atrakcyjną kobietą, ale przy tym naiwną i nie miała żadnego obycia w świecie. Podróżowała wówczas niewiele – mówił amerykański dziennikarz Jack Neworth, jej przyjaciel z ostatnich lat życia.
Była czwartą rakietą w USA, grała rok później (już w spodenkach) w ćwierćfinale Wimbledonu, a także w finale debla. Potrafiła przebić się do singlowego półfinału US Open i być halową mistrzynią Stanów Zjednoczonych, lecz tamta wimbledońska scena została z nią na zawsze.
– Gussie była Anną Kurnikową swoich czasów. Piękną kobietą z pięknym ciałem. Gdyby pojawiła się w czasach telewizyjnych nawet trudno wyobrazić sobie, gdzie by doszła. Poza wszystkim innym, ona potrafiła jednak także dobrze grać w tenisa – wspominał ją kilkanaście lat temu sławny Jack Kramer, zmarły w 2009 roku mistrz Wimbledonu i US Open. Kto widział ją na korcie twierdzi, że smagła dziewczyna z Kalifornii umiała grać mocno zza końcowej linii, mniej więcej w takim stylu, jaki panuje obecnie wśród najlepszych w WTA Tour.