W klubie grającym w regionalnej Liverpool County Premier League Davies jest od samego początku. Sam go w 1963 roku zakładał. Wraz z grupą przyjaciół, pracowników stoczni.
Jako piłkarz kariery nie zrobił. Już po sześciu tygodniach wspólnych występów koledzy przekonali go, że lepiej będzie, jak zostanie ich trenerem. Rady posłuchał. I nie zszedł z ławki do dziś. Ostatni raz usiądzie na niej 28 maja. Nie wiadomo, czy decyzję o przejściu na emeryturę podjął pod wpływem Fergusona, który swój wybór ogłosił tydzień temu. Ale tak jak sir Alex uznał, że najwyższy czas zejść ze sceny, choć podobnie jak on całkowicie futbolu nie porzuca, pozostanie w klubie.
Do Premiership słabości nigdy nie miał. Woli swoją ligę, bo – jak powiada – to prawdziwy futbol, który hartuje. Proza życia. – Nie sądzę, by Fergie (Alex Ferguson – przyp. t.w.) prał kiedykolwiek stroje swoich zawodników jak moja żona – żartuje. Z Waterloo zdobył ponad 70 trofeów, cieszą go małe sukcesy. Kiedyś sprzedał do Liverpoolu swojego wychowanka, napastnika Johna Durnina. Za 500 funtów.
Takie historie jak ta Daviesa brzmią dziś jak bajki. Ale zdarzają się również poza Wielką Brytanią. W środę skończyła się w Bremie epoka Thomasa Schaafa. Trwała 41 lat.
Schaaf spędził w Werderze całą karierę: najpierw jako piłkarz, a od 1999 roku trener. Odszedł przed ostatnim meczem w sezonie. Tylnymi drzwiami, bez pożegnania, skonfliktowany z władzami klubu. Kibicom, którzy nie stracili w niego wiary, zostawił nagranie na stronie internetowej z życzeniami wszystkiego najlepszego. – Analizowaliśmy nasze postępy i doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy nowego otwarcia – tłumaczy dyrektor sportowy Werderu Thomas Eichin. – Dziękujemy za to, co zrobił dla klubu.