Bad Sooden-Allendorf to uzdrowisko, ale dochody z klimatu i wód od dawna nie wystarczają władzom na niezbędne wydatki. Władze w osobie burmistrza Franka Hixa (CDU) tłumaczą: – Potrzebujemy tych pieniędzy. Jesteśmy jednym z najbiedniejszych miasteczek w kraju. Mamy już 82 mln euro długu. Aby dostać się pod ochronny parasol władz Hesji musimy zacisnąć pasa. Jak mocno zaciśniemy, to połowę długu nam umorzą. Nie mamy innego wyboru, musimy chwytać się brzytwy.
Chwytanie brzytwy polegało najpierw na ułożeniu listy oszczędności. Lista miała 39 pozycji. Wśród nich: obsługa biblioteki miejskiej przez wolontariuszy – 10 000 euro na plusie, wyłączenie oświetlenia ulic w godzinach nocnych – 40 000, dodatkowy podatek od automatów do gier – 13 600, skasowany darmowy bufet podczas ulicznej zabawy sylwestrowej – 1 400, podatek od koni – 22 500.
W sprawie koni zdania rady miejskiej były, trzeba przyznać, silnie podzielone. W głosowaniu 16 radnych było za podatkiem, 10 przeciw, 5 wstrzymało się od głosu. Uchwała przeszła w postaci takiej, że od każdego konia, małego czy dużego w kłębie, od stycznia trzeba płacić 200 euro na rok.
Najpierw był protest masowy zorganizowany przez miejscowy klub jeździecki. 14 grudnia 2012 roku na rynek miasteczka przybyło 400 osób (wersja burmistrza Hixa) lub 1 000 osób (wersja protestujących). Koniarze przyjechali z całych Niemiec, niektórzy z dziećmi. Dzieci trzymały w rękach drewniane koniki i podnosiły wysoko kartki papieru z napisami: „Moja mama musiała sprzedać mojego kucyka" albo „Chcę wciąż mieć mojego przyjaciela". Na rynku był też Henrik von der Ahe z Niemieckiego Związku Jeździeckiego, który potwierdził, że ludzi było mnóstwo, choć dokuczała im paskudna pogoda.
Protest zbiorowy nic nie dał, więc były też protesty indywidualne. Amazonki Lisa Kruse i Clara Winkelmann odmówiły reprezentowania miasta Bad Sooden-Allendorf w zawodach jeździeckich oraz oddały burmistrzowi wszelkie puchary, plakietki i dyplomy, jakie zdobyły.