Na Stadionie Dziesięciolecia grali wtedy artyści, którzy dwa lata później zostali mistrzami świata. Obrońcy: Carlos Alberto Torres i Brito, pomocnicy Roberto Rivelino i Gerson, napastnicy Jairzinho, Tostao i Edu. Na ich czele legenda trenerska Aimore Moreira, a w ekipie dziennikarzy jeszcze większa gwiazda: król strzelców mistrzostw świata z roku 1938 – Leonidas.
Właśnie jego przyjazd wzbudził wspomnienia ostatnich przedwojennych mistrzostw. Polska brała w nich udział, ale w prasie PRL niełatwo było coś na ten temat przeczytać.
Po pierwsze: to był sukces, a jak wiadomo, Polska sanacyjna składała się głównie z porażek. Po drugie: bohaterem meczu stał się zdobywca czterech bramek Ernest Wilimowski, którego wykreślono z historii polskiego futbolu za zmianę barw po wybuchu wojny. Od roku 1941 Wilimowski strzelał bramki dla Niemiec, więc w Polsce był renegatem.
Przyjazd do Warszawy Leonidasa stał się okazją do spotkania przed meczem, na Stadionie Dziesięciolecia, z kapitanem reprezentacji Polski na tamtym przedwojennym mundialu, Władysławem Szczepaniakiem, symbolem stołecznej Polonii. To było autentycznie wzruszające. Dzięki temu zaczęto wreszcie mówić o meczu, który po dramatycznej dogrywce zakończył się wynikiem 6:5 dla Brazylii. I o Polonii.
Na trybunach zasiadło około 75 tysięcy kibiców. Brazylijczycy wystąpili w swoich kanarkowych koszulkach, Polacy w białych, a nasz bramkarz Hubert Kostka w zielonej, z emblematem Irlandii, bo z tą drużyną graliśmy miesiąc wcześniej i się wymienił.