- Marcin zszedł do bazy. Przekazał zupełnie inną wersję wydarzeń, aniżeli te, które docierały do Polski. To nie on spadł do kuluaru, jak wcześniej wynikało z SMS-a, a Hajzer - powiedział Wielicki. Jego zdaniem wypadek był najprawdopodobniej skutkiem błędu technicznego.
Tragiczne zejście
W niedzielę Hajzer i Kaczkan wyszli z obozu trzeciego (7150 m) z zamiarem zdobycia szczytu. Na wysokości 7600 m, z powodu silnego wiatru, przerwali atak i zawrócili do "trójki". Połączyli się z bazą (5200 m). Rozmawiali z pakistańskim kucharzem i przekazali, że rozpoczynają zejście do obozu drugiego (6400 m).
Tę wersję potwierdza również 66-letni Janusz Majer, alpinista, himalaista i podróżnik, z którym kontaktował się Hajzer. - Kilkanaście minut później, może pół godziny co najwyżej, Artur próbował się za mną połączyć. Słyszalność nie była dobra, ale doszły do mnie słowa, że od ściany odpadł Marcin. Nie mógł nawiązać łączności z żoną Izabelą i wysłał jej SMS-a: Marcin Kaczkan spadł kuluarem japońskim - powiedział.
Po rozmowie z Kaczkanem wyjaśniło się, że takie przypuszczenie miał jego partner. - Artur był nad Marcinem. Pogoda znacznie się pogorszyła, była słaba widoczność. Silny wiatr miotał śniegiem. Gdy Artur utracił kontakt wzrokowy z Marcinem, stwierdził, że musiał odpaść od ściany. Tymczasem on schodził, zjeżdżał też na linie i w pewnym momencie zobaczył spadające ciało. Gdy zszedł na dół kuluaru, nie miał już wątpliwości, że był to Hajzer. Jego ciało leży 15-20 minut drogi od obozu drugiego - przekazał treść rozmowy pochodzący z Siemianowic Majer.