Dramat na Gaszerbrum. Kaczkan potwierdził śmierć Hajzera

- Marcin Kaczkan zidentyfikował ciało Artura Hajzera. Jest pewny, że on nie żyje - poinformował Krzysztof Wielicki po krótkiej rozmowie z polskim himalaistą.

Publikacja: 10.07.2013 10:45

Dramat na Gaszerbrum. Kaczkan potwierdził śmierć Hajzera

Foto: ROL

- Marcin zszedł do bazy. Przekazał zupełnie inną wersję wydarzeń, aniżeli te, które docierały do Polski. To nie on spadł do kuluaru, jak wcześniej wynikało z SMS-a, a Hajzer - powiedział Wielicki. Jego zdaniem wypadek był najprawdopodobniej skutkiem błędu technicznego.

Tragiczne zejście

W niedzielę Hajzer i Kaczkan wyszli z obozu trzeciego (7150 m) z zamiarem zdobycia szczytu. Na wysokości 7600 m, z powodu silnego wiatru, przerwali atak i zawrócili do "trójki". Połączyli się z bazą (5200 m). Rozmawiali z pakistańskim kucharzem i przekazali, że rozpoczynają zejście do obozu drugiego (6400 m).

Tę wersję potwierdza również 66-letni Janusz Majer, alpinista, himalaista i podróżnik, z którym kontaktował się Hajzer. - Kilkanaście minut później, może pół godziny co najwyżej, Artur próbował się za mną połączyć. Słyszalność nie była dobra, ale doszły do mnie słowa, że od ściany odpadł Marcin. Nie mógł nawiązać łączności z żoną Izabelą i wysłał jej SMS-a: Marcin Kaczkan spadł kuluarem japońskim - powiedział.

Po rozmowie z Kaczkanem wyjaśniło się, że takie przypuszczenie miał jego partner. - Artur był nad Marcinem. Pogoda znacznie się pogorszyła, była słaba widoczność. Silny wiatr miotał śniegiem. Gdy Artur utracił kontakt wzrokowy z Marcinem, stwierdził, że musiał odpaść od ściany. Tymczasem on schodził, zjeżdżał też na linie i w pewnym momencie zobaczył spadające ciało. Gdy zszedł na dół kuluaru, nie miał już wątpliwości, że był to Hajzer. Jego ciało leży 15-20 minut drogi od obozu drugiego - przekazał treść rozmowy pochodzący z Siemianowic Majer.

Jak zaznaczył, kuluar, wklęsła lodowo-śnieżna formacja skalna, zwana też rynną, na masywie Gaszerbrum I zaczyna się na wysokości 6400, a kończy na 7100 m. Ta część drogi była zaporęczowana. Pod koniec czerwca Hajzer napisał:

Wiadomość z Gaszerbrum

"Wyruszyliśmy ponownie i po nocy na 6000 m udało nam się przejść plateau i drugi icefall na przełęcz Gaszerbrum Saddle 6500 m, gdzie spędziliśmy kolejną noc. Choć prognozy sugerowały lekką czujność, to dwudziestego siódmego ruszyliśmy w górę do poręczowania kuluaru japońskiego.

"Mieliśmy ze sobą 200 m własnej liny, 50 znaleźliśmy na przełęczy, 100 nowej, ładnie zdeponowanej. Sporo wyrwaliśmy starych spod śniegu. Niektóre w dobrym stanie wisiały na swoich miejscach. Trzeba było przetarcia zastąpić węzłami, wyciąć bardzo stare fragmenty, sztukować, poręczować nowymi linami te miejsca, gdzie lin nie było w ogóle. Prace kończyliśmy bardzo późno i przy złej pogodzie, ale efekt jest taki, że kuluar jest zaporęczowany - jak nowy i, co ważne, osiągnęliśmy wysokość 7000 m. Przed wieczorem wróciliśmy do obozu II na 6500 m" - relacjonował.

Majer na podstawie rozmowy z Kaczkanem przypuszcza, że gdzieś musiała nie wytrzymać lina, może była przetarta, źle zamocowana. Nie sądzi, aby tak doświadczony himalaista, jakim był Hajzer, mógł popełnić jakiś poważny błąd.

Na kontakt z Kaczkanem oczekiwano od wczoraj, gdyż to on był bezpośrednim świadkiem zdarzenia i mógł odpowiedzieć na pytanie, co dokładnie wydarzyło się w kuluarze japońskim. Wcześniej Kaczkan miał poinformować kierownika niemieckiej wyprawy Thomasa Laenmmle, że Hajzer zginął po upadku.

W oczekiwaniu na informacje

- Mam nadzieję, że uczestnicy wyprawy niemieckiej wyszli do góry, a Marcin (Kaczkan-red) jeszcze widocznie nie doszedł do bazy. Liczymy, na takie szybkie spotkanie ich gdzieś w okolicy obozu pierwszego. Być może wtedy będzie dostęp do telefonu satelitarnego. Wierzę w to, że Marcin odezwie się, do kogoś zadzwoni i przybliży szczegóły, szczególnie te dotyczące tragicznej sytuacji  jeśli chodzi o Artura Hajzera. Mimo, że dla nich sytuacja jest oczywista, dla nas nie jest oczywista do końca. Wolelibyśmy jednak tę łączność z Marcinem mieć. Lub też z Thomasem - mówił wcześnie rano na antenie TVN24 Krzysztof Wielicki.

Później jednak udało mu się nawiązać kontakt z Kaczkanem, który potwierdził wcześniejsze informacje. Himalaista poinformował, że widział jak jego kolega spadł kuluarem japońskim. Po zejściu miał widzieć i zidentyfikować ciało Hajzera.

Wielicki podejrzewa również, że dramatyczne wydarzenia na Gaszerbrum miały inny przebieg, niż dotąd przyjmowany za pewny.

Dramatyczny SMS z gór

Wczoraj Polski Związek Himalaizmu wydał oświadczenie, w którym poinformował, że według Kaczkana w trakcie wyprawy Gaszerbrum I zginął Artur Hajzer. W komunikacie czytamy też, że dwaj himalaiści wyszli z obozu III w niedzielę 7 lipca. W tym samym dniu Izabela Hajzer, żona polskiego wspinacza, otrzymała SMS od swojego męża, w którym napisał: "Marcin Kaczkan spadł kuluarem japońskim". Jak czytamy w oświadczeniu, od tego czasu nie udało się nawiązać kontaktu z Arturem Hajzerem.

Zdaniem Wielickiego SMS został wysłany raczej nie przez Hajzera, a np. kucharza wyprawy, który widział, że jeden z himalaistów spadł, ale umiał go do końca zidentyfikować. Wielicki nie wierzy, że Hajzer napisał SMS-a o wypadku Kaczkana, po czym spadł sam.

Po otrzymaniu SMS-owej informacji w pakistańskich Himalajach rozpoczęto akcje poszukiwawczą, w której uczestniczyły ekipy rosyjska i niemiecka.

Szczyt zdobywało kilka zespołów. Ich powrót do bazy został wymuszony przez złą pogodę. - Pozostałe zespoły wycofały się ponieważ wiał silny wiatr. Byli już powyżej Kuluaru Japońskiego, atakowali szczyt, a mimo to zawrócili. Ten wiatr przyniósł za sobą prawdopodobnie załamanie pogody. Nasi koledzy zostali jeszcze wysoko, a pozostali byli już w bazie. Stąd (z bazy - red.) ta akcja ruszyła teraz ponownie - mówił w TVN24 Krzysztof Wielicki z programu "Polski himalaizm zimowy".

W trakcie poszukiwań Polaków Rosjanie ponownie wspięli się do drugiego obozu, który znajduje się na wysokości 6,5 tys. m n.p.m. i tam odnaleźli Kaczkana.

Zdobyć coś, czego nie zdobył nikt

Wyprawa, w której uczestniczyli polscy himalaiści miała dwa cele - Gaszerbrum I (8068 m) oraz Gaszerbrum II (8035 m). Obie góry nieraz były zdobywane jedna po drugiej, bez powrotu do bazy, a jedynie do obozu I. Nigdy jednak nie dokonano pełnego trawersu masywów ze szczytu na szczyt łączącą je granią przez przełęcz Gaszerbrum Col (6400 m). W przypadku dobrej pogody ten cel chcieli zrealizować Hajzer i Kaczkan.

Hajzer, twórca projektu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015, podkreślał, że wyprawa na Gaszerbrumy organizowana jest przez związek alpinizmu, ale nie korzysta ze wsparcia publicznego czy dotacji PZA. - Finansowana jest z naszych własnych środków i sponsorów - zaznaczył.

Artur Hajzer był jednym z najwybitniejszych polskich himalaistów

. Wraz z Jerzym Kukuczką 3 lutego 1987 roku dokonał pierwszego zimowego wejścia na Annapurnę (8091 m). Spośród ośmiotysięczników zdobył też Manaslu (8156 m) w 1986 wraz z Kukuczką, Sziszapangmę (8013 m) w 1987 nową drogą z Wandą Rutkiewicz, Ryszardem Wareckim i Kukuczką, Dhaulagiri (8167 m) w 2008 i Nanga Parbat (8126 m) w 2010 - oba z Robertem Szymczakiem, a dwa lata temu Makalu (8481 m) z Adamem Bieleckim i Tomaszem Wolfartem. Był inicjatorem i głównym koordynatorem programu "Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015".

Tragedia na Gaszerbrum to już druga tegoroczna wyprawa w Karakorum, w której zginęli polscy himalaiści. W marcu, podczas zimowej wyprawy na Broad Peak na szczycie stanęło czterech Polaków: Tomasz Kowalski, Maciej Berbeka, Artur Małek i Adam Bielecki. Dwóch pierwszych nigdy już nie powróciło - spadli w przepaść. W ostatnim "Plusie Minusie" o tamtej wyprawie, przyjaźni, Arturze Hajzerze i śmierci w górach opowiadał Adam Bielecki.

Niebezpieczne Karakorum

Himalaista opisywał m.in. jak trudne warunki panują w Karakorum oraz jak duża jest różnica między wspinaczką letnią, a zimową. - Na Makalu, na wysokości 8400 m n.p.m., byłem w stanie usiąść i przez 45 minut czekać na mojego partnera Artura Hajzera, byśmy mogli razem wejść na szczyt. Siedziałem w kucki i trząsłem się z zimna - wspominał. - Wtedy, jesienią, w Himalajach zimno było źródłem dyskomfortu. Zimą w Karakorum zimno jest kolejnym czynnikiem, który chce człowieka zabić. Wymaga kontrolowania i zarządzania. W przypadku błędu wspinacz umiera. Już rok wcześniej po wejściu na Gasherbrum I zrozumiałem, że w ataku szczytowym zimą w Karakorum nasze możliwości są ograniczone przez warunki pogodowe do tego stopnia, iż możemy robić tylko dwie rzeczy: wspinać się w górę lub schodzić na dół. Wszelkiego rodzaju operacje sprzętowe, uzupełnienie płynów, zwykłe wypięcie karabinka z uprzęży urastają do rangi gigantycznego problemu - dodawał..

Przyjemność i ryzyko

Jego zdaniem "latem w Himalajach i Karakorum jest bardzo dużo przyjemności". - Nawet jeżeli wspinanie jest trudne technicznie, to wieczorem, gdy już jesteśmy w obozie II czy III, gdy jest ciepło, sucho, mamy co pić i jeść, to więcej nam do szczęścia nie trzeba - stwierdził i wyznał, że "jest wiele momentów, kiedy podczas wspinaczki himalaiści zatrzymują się i mają czas, by się zachwycić nieprawdopodobnymi widokami, kiedy widoczność wynosi 250 km i są tak wysoko, że widzą, iż Ziemia jest kulą". - Zimą nie ma na to czasu. W namiocie jest pełno śniegu, jest bardzo zimno, nie ma mowy, by poczytać książkę, każda czynność jest związana z ryzykiem odmrożeń, musimy mieć cały czas na rękach rękawice, więcej czasu zajmuje nam rozgrzewanie rąk niż gotowanie wody. Na wysokim ośmiotysięczniku latem panują lepsze warunki w ostatnim obozie niż zimą w bazie - podkreślał.

Śmierć czeka na wspinaczy

Bielecki przyznał też, że śmierć w górach jest czymś powszechnym. - Ze śmiercią w górach stykałem się wielokrotnie. Nie znajdzie pan himalaisty, który wspinał się na ośmiotysięczniki i nie stracił przyjaciół, znajomych, partnerów - mówił. Alpinista podkreślił też, że "idąc w góry, ufa swoim kompetencjom, swojej zdolności oceny sytuacji". - Ale wiem, że mogę się mylić i mogę zginąć. Co więcej, uważam, że warto się wspinać, nawet gdyby miało się to skończyć śmiercią. W myśl zasady, z którą nie każdy musi się zgodzić – że życie krótsze, ale pełne, jest bardziej wartościowe od życia nawet długiego, ale pustego, bez „ognia", marzenia, które nas rozpala - wyznawał Bielecki.

- Marcin zszedł do bazy. Przekazał zupełnie inną wersję wydarzeń, aniżeli te, które docierały do Polski. To nie on spadł do kuluaru, jak wcześniej wynikało z SMS-a, a Hajzer - powiedział Wielicki. Jego zdaniem wypadek był najprawdopodobniej skutkiem błędu technicznego.

Tragiczne zejście

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Sport
Sportowcy spotkali się z Andrzejem Dudą. Chodzi o ustawę o sporcie
Sport
Czy Andrzej Duda podpisze nowelizację ustawy o sporcie? Jest apel do prezydenta