Nie, wypowiedział je Jan Urban. Wprawdzie chodziło mu o to, że na razie bardziej od ligi emocjonujemy się występami polskich drużyn w rozgrywkach europejskich, ale jaka by nie była intencja, w ustach trenera mistrza Polski brzmi dość dziwnie.
Być może Urbanowi chodziło też o pierwszego ligowego przeciwnika i chciał jakoś subtelnie dać do zrozumienia, że Widzew nie jest faworytem pojedynku na Łazienkowskiej. Jeśli tak, to miał nie tyle nosa, ile gruntowną wiedzę na temat możliwości obydwu drużyn. Mógł sobie nawet pozwolić na wystawienie rezerwowego składu. Wynik 5:1 mówi, że w tym meczu nie było przypadku. Ale czy mogło być inaczej, skoro z jednej strony stawał klub o stumilionowym budżecie, a z drugiej bankrut będący w stanie upadłości?
Niewiele w tej sytuacji można powiedzieć o możliwościach obydwu drużyn. Poza tym, że Legia jest jednym z najpoważniejszych (i niewielu) faworytów rozgrywek, a Widzewowi przyjdzie chyba bronić się przed spadkiem. Ale czy wyrażenie takiej opinii po jednym meczu nie jest ryzykowne?
Moją ulubioną lekturą przed rozpoczęciem rozgrywek jest tzw. skarb kibica przygotowany przez dziennikarzy „Przeglądu Sportowego” i katowickiego „Sportu”. Oglądając listy zawodników zgłoszonych do rozgrywek, przy nieznanych patrzę na daty urodzenia i pierwsze kluby. W tym roku pojawiło się sporo polskich zawodników urodzonych w latach 90. We wspomnianym meczu Legii bramkę strzelił 19-letni Patryk Mikita, a cały mecz na środku obrony rozegrał 21-letni Mateusz Cichocki. W Wiśle Kraków dobrze na prawej obronie zagrał 17-letni Paweł Stolarski. Jeśli oni i tacy jak oni będą wypierać promowanych przez agentów miernych cudzoziemców, to powinno wyjść lidze na dobre. Jest na to szansa również dlatego, że nie mając pieniędzy, kluby będą częściej zatrudniać młodych tanich Polaków.
Kryzys ekonomiczny może więc przyczynić się do ich wypromowania, a może z czasem i do podniesienia poziomu rozgrywek. Dzięki temu o polskich młodych zdolnych nie czytalibyśmy tak szybko w skarbach kibica innych krajów.