Krzysztof Rawa z Pasłęka
Golfista Kirstein mówił prawdę o tym, że miejsce pracy mu pasuje. Uczucie widać jest wzajemne, bo choć silny wiatr nie ustał, a nawet przyniósł nad grających sporo chmur, to pole Sand Valley znów było dla niemieckiego lidera łaskawe: piłki leciały prosto i daleko, toczyły się akuratnie, w dodatku tam, gdzie lider chciał, cztery birdie, zero strat. Druga doskonała runda, w sumie -9 i trzy punkty przewagi nad Anglikiem Craigiem Farelly'm, cztery nad kolejnym Niemcem Florianem Fritschem i Holendrem Menno van Dijkiem – to są na razie główni kandydaci do zwycięstwa. Reprezentacja Polski też miała swoje radości, choć niekiedy przeplatane okresami westchnień. Główna radość to gra Adriana Meronka, studenta East Tennessee State University, który wstał rano z mocnym postanowieniem poprawy 37. miejsca i poprawił je na 10., dzielone z czwórką innych golfistów. Grał tak, jak chciał – runda 69 uderzeń (-3), najpierw 9 razy par, potem kolejno 4 birdie, nawet bogey na dołku nr 13 nie był zły. Zastąpił wśród najlepszych Mateusza Jędrzejczyka, który nie powtórzył wyniku z poniedziałku i wypadł z grupy tych, którym wolno grać do końca. Uniwersytet stanowy wschodniego Tennessee zrobił dobry interes przyjmując na studia i dając sportowe stypendium jednemu Polakowi, zapewne nie straci też na drugim. Mateusz Gradecki, mistrz Polski i przyjaciel Meronka, będzie od jesieni także reprezentował barwy tej uczelni. On także we wtorek poczuł wenę i zagrał poniżej par. Dzielone 15. miejsce jest nagrodą, tak samo jak gra w finale i miła świadomość, że z kolegą Adrianem zostawili za sobą wszystkich polskich zawodowców.
Ich honoru w środę będzie bronił Thomas Bosco-Ćwiok, golfista tyle ambitny, co uparty. Szło mu różnie, niekiedy trafiało się birdie, częściej par lub bogey, ale na 12 dołku, słynnym z racji wyjątkowej urody i trudności (fairway położony jest w postrzępionej piaskowymi bunkrami głębokiej i długiej rynnie) miał wynik aż +7. Thomas już jedną nogą był poza turniejem, ale gdy na następnym dołku jeszcze raz zerwał się i odrobił część strat, słusznie uwierzył, że warto grać do końca.
W tym roku startował w Pro Golf Tour już kilka razy, ale pieniądze zarobi dopiero w Polsce. Ma niebanalny życiorys: urodzony w Mediolanie (rocznik 1989), wychowany golfowo w Brisbane, potem dobry student i golfista uniwersytetu Wesleyan w Forth Worth w Teksasie, dociera wreszcie poprzez klub w Krakowie do PGA Polska.
Dzielny Thomas znalazł się w grupie tych, którzy mieli we wtorek chyba więcej emocji, niż liderzy. Po dwóch rundach każdego turnieju zawodowego następuje bowiem bardzo przykra dla połowy uczestników czynność podziału stawki na tych, którzy grają dalej i tych, którzy wracają z pustymi rękami do domu. Można śmiało powiedzieć: dzień kata, bo podział w języku golfa to „cut", fonetycznie kat, a i czynność wykonywana przez sędziów niemal katowska. Najtrudniejsza walka o sportowy byt, o premię i punkty rozgrywała się we wtorek zatem w Pasłęku właśnie tam, w okolicach 40. miejsca, które ostro oddzieliło spokojnych od przegranych. Granicą okazał się wynik +4, kto miał tyle (lub lepiej) szedł spać z poczuciem spełnionego obowiązku. Ci, którzy zostali z niczym, choć mieli wynik +5 czuli się najgorzej – było ich trzech, wśród nich zasłużony dla polskiego golfa Amerykanin Peter Bronson.