Dzień kata

LOTOS Polish Open 2013 ma wciąż tego samego lidera, Antona Kirsteina z Niemiec. Za nim jest grupa pościgowa z Polakiem, Adrianem Meronkiem. Dziś runda finałowa

Publikacja: 24.07.2013 09:33

Dzień kata

Foto: ROL

Krzysztof Rawa z Pasłęka

Golfista Kirstein mówił prawdę o tym, że miejsce pracy mu pasuje. Uczucie widać jest wzajemne, bo choć silny wiatr nie ustał, a nawet przyniósł nad grających sporo chmur, to pole Sand Valley znów było dla niemieckiego lidera łaskawe: piłki leciały prosto i daleko, toczyły się akuratnie, w dodatku tam, gdzie lider chciał, cztery birdie, zero strat. Druga doskonała runda, w sumie -9 i trzy punkty przewagi nad Anglikiem Craigiem Farelly'm, cztery nad kolejnym Niemcem Florianem Fritschem i Holendrem Menno van Dijkiem – to są na razie główni kandydaci do zwycięstwa. Reprezentacja Polski też miała swoje radości, choć niekiedy przeplatane okresami westchnień. Główna radość to gra Adriana Meronka, studenta East Tennessee State University, który wstał rano z mocnym postanowieniem poprawy 37. miejsca i poprawił je na 10., dzielone z czwórką innych golfistów. Grał tak, jak chciał – runda 69 uderzeń (-3), najpierw 9 razy par, potem kolejno 4 birdie, nawet bogey na dołku nr 13 nie był zły. Zastąpił wśród najlepszych Mateusza Jędrzejczyka, który nie powtórzył wyniku z poniedziałku i wypadł z grupy tych, którym wolno grać do końca. Uniwersytet stanowy wschodniego Tennessee zrobił dobry interes przyjmując na studia i dając sportowe stypendium jednemu Polakowi, zapewne nie straci też na drugim. Mateusz Gradecki, mistrz Polski i przyjaciel Meronka, będzie od jesieni także reprezentował barwy tej uczelni. On także we wtorek poczuł wenę i zagrał poniżej par. Dzielone 15. miejsce jest nagrodą, tak samo jak gra w finale i miła świadomość, że z kolegą Adrianem zostawili za sobą wszystkich polskich zawodowców.

Ich honoru w środę będzie bronił Thomas Bosco-Ćwiok, golfista tyle ambitny, co uparty. Szło mu różnie, niekiedy trafiało się birdie, częściej par lub bogey, ale na 12 dołku, słynnym z racji wyjątkowej urody i trudności (fairway położony jest w postrzępionej piaskowymi bunkrami głębokiej i długiej rynnie) miał wynik aż +7. Thomas już jedną nogą był poza turniejem, ale gdy na następnym dołku jeszcze raz zerwał się i odrobił część strat, słusznie uwierzył, że warto grać do końca.

W tym roku startował w Pro Golf Tour już kilka razy, ale pieniądze zarobi dopiero w Polsce. Ma niebanalny życiorys: urodzony w Mediolanie (rocznik 1989), wychowany golfowo w Brisbane, potem dobry student i golfista uniwersytetu Wesleyan w Forth Worth w Teksasie, dociera wreszcie poprzez klub w Krakowie do PGA Polska.

Dzielny Thomas znalazł się w grupie tych, którzy mieli we wtorek chyba więcej emocji, niż liderzy. Po dwóch rundach każdego turnieju zawodowego następuje bowiem bardzo przykra dla połowy uczestników czynność podziału stawki na tych, którzy grają dalej i tych, którzy wracają z pustymi rękami do domu. Można śmiało powiedzieć: dzień kata, bo podział w języku golfa to „cut", fonetycznie kat, a i czynność wykonywana przez sędziów niemal katowska. Najtrudniejsza walka o sportowy byt, o premię i punkty rozgrywała się we wtorek zatem w Pasłęku właśnie tam, w okolicach 40. miejsca, które ostro oddzieliło spokojnych od przegranych. Granicą okazał się wynik +4, kto miał tyle (lub lepiej) szedł spać z poczuciem spełnionego obowiązku. Ci, którzy zostali z niczym, choć mieli wynik +5 czuli się najgorzej – było ich trzech, wśród nich zasłużony dla polskiego golfa Amerykanin Peter Bronson.

Reklama
Reklama

Ale co ma powiedzieć taki Miro Veijalainen, który na 18. dołku (par 4) wykonał dwa uderzenia i po robocie, bo wiatr miał kaprys zepchnąć po kilku sekundach do celu piłkę grzecznie zatrzymaną na krawędzi plastikowego kubka. Tyle zadowolenia, że rywale pogratulowali, ale Fin pojechał się pakować, bo jeden wynik eagle (dwa uderzenia poniżej normy) wśród gromady bogey'ów awansu nie daje, tylko dumne wspomnienia przy piwie.

Pro Golf Tour to liga niemiecka, więc nie dziwi, że „dzień kata" najliczniej przetrwali golfiści zza Odry. Stanowią 1/3 uczestników rundy finałowej. Za niemiecką czternastką jest pięciu Holendrów, czterech Austriaków, po trzech Polaków, Anglików i Francuzów. Za nami Portugalia, USA, Belgia, Szkocja, Szwajcaria i Hiszpania – brzmi dumnie, choć przecież dobrze wiemy, że do potęgi golfa nad Wisłą jeszcze jest kilka kroków.

Finałowa runda rozpocznie się o w środę o 7.05, wcześniej o pół godziny, niż w poprzednich dniach. To nie pomyłka – to zawodowy golf, w którym liczą się także prognoza pogody (po południu ma padać deszcz) i obecność kamer TVP Sport. Pierwsza w kronikach telewizji publicznej transmisja na żywo z polskiego turnieju zacznie się o 11.45, ostatnie piłki zostaną umieszczone w dołkach jeszcze przed 14., czyli, jak się sądzi, przed deszczem.

LOTOS Polish Open. Pasłęk, Sand Valley Golf & Country Club. Po 2. dniu:

1. A. Kirstein (Niemcy) -9 (67, 68)
2. C. Farrelly (Anglia) -6 (69, 69)
3. M. van Dijk (Holandia) -5 (68, 71)
F. Fritsch (Niemcy) -5 (69, 70)
5. R. Kind (Holandia) -4 (71, 69)
6. D. Wright (Anglia) -3 (72, 69)
F. Osther (Holandia) -3 (69, 72)
8. S. Heisele (Austria) -2 (72, 70)
J. Steiner (Austria) -2 (70, 72)
10. A. Meronk (Polska, am) -1 (74, 69)
Ch. Trunzer (Niemcy) -1 (70, 73) 
S. Spallone (USA) -1 (72, 71)
Ch. Mivis (Belgia) -1 (72, 71)
C. Dvorak (Austria) -1 (73, 70)
...
15. M. Gradecki (Polska, am) par (74, 70)
37. T. Bosco-Ćwiok (Polska) +4 (72, 76)
...
nie przeszli do finałowej rundy m.in.:
46. G. Zieliński (Polska) +6 (74, 76)
M. Jędrzejczyk (Polska) +6 (71, 79)

Krzysztof Rawa z Pasłęka

Golfista Kirstein mówił prawdę o tym, że miejsce pracy mu pasuje. Uczucie widać jest wzajemne, bo choć silny wiatr nie ustał, a nawet przyniósł nad grających sporo chmur, to pole Sand Valley znów było dla niemieckiego lidera łaskawe: piłki leciały prosto i daleko, toczyły się akuratnie, w dodatku tam, gdzie lider chciał, cztery birdie, zero strat. Druga doskonała runda, w sumie -9 i trzy punkty przewagi nad Anglikiem Craigiem Farelly'm, cztery nad kolejnym Niemcem Florianem Fritschem i Holendrem Menno van Dijkiem – to są na razie główni kandydaci do zwycięstwa. Reprezentacja Polski też miała swoje radości, choć niekiedy przeplatane okresami westchnień. Główna radość to gra Adriana Meronka, studenta East Tennessee State University, który wstał rano z mocnym postanowieniem poprawy 37. miejsca i poprawił je na 10., dzielone z czwórką innych golfistów. Grał tak, jak chciał – runda 69 uderzeń (-3), najpierw 9 razy par, potem kolejno 4 birdie, nawet bogey na dołku nr 13 nie był zły. Zastąpił wśród najlepszych Mateusza Jędrzejczyka, który nie powtórzył wyniku z poniedziałku i wypadł z grupy tych, którym wolno grać do końca. Uniwersytet stanowy wschodniego Tennessee zrobił dobry interes przyjmując na studia i dając sportowe stypendium jednemu Polakowi, zapewne nie straci też na drugim. Mateusz Gradecki, mistrz Polski i przyjaciel Meronka, będzie od jesieni także reprezentował barwy tej uczelni. On także we wtorek poczuł wenę i zagrał poniżej par. Dzielone 15. miejsce jest nagrodą, tak samo jak gra w finale i miła świadomość, że z kolegą Adrianem zostawili za sobą wszystkich polskich zawodowców.

Reklama
Sport
Nie chce pałacu. Kirsty Coventry - pierwsza kobieta przejmuje władzę w MKOl
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Sport
Transmisje French Open w TV Smart przez miesiąc za darmo
Sport
Witold Bańka wciąż na czele WADA. Zrezygnował z Pałacu Prezydenckiego
Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama