Beatriz jest Amerykanką, taką zwykłą nastolatką z Rockville w stanie Maryland. Ma 18 lat. Przez dwa lata walczyła z chorobą nowotworową. Lekarze mówią, że chyba wygrała.

O marzeniu powiedziała wiosną 2012 roku ludziom z fundacji Make-A-Wish. Nie myślała nad odpowiedzią długo, większość nastolatek amerykańskich, które lubią tenis, pewnie powiedziałaby tak samo. Czekała ponad rok. Prawdę mówiąc, czekała bez wielkiej wiary, że się uda (miała jeszcze drugą i trzecią opcję, ale nie tak atrakcyjne), bo Roger Federer to z wyglądu jest osoba miła, ale przecież bardzo zajęta, nawet dziewczyny w Rockville to wiedzą. To zdarzyło się pod koniec czerwca. W szkole Beatriz Tinoco gruchnęła wieść, że przyjeżdża ekipa stacji telewizyjnej ESPN kręcić film o licealnej drużynie tenisowej. Beatriz też przyjechała, bo w tenisa grała przecież od dawna i była w reprezentacji. Machała z koleżankami rakietami, ćwiczyły przed kamerami jak kazali, a na końcu redaktor powiedział, że każda musi jeszcze przejść test wiedzy tenisowej. Dziewczynom wręczono po iPadzie. Beatriz włączyła urządzenie, zobaczyła sławny zielony kort, finał Wimbledonu 2012. Po piłce meczowej Roger padł, ale wtedy film z kortu centralnego nagle się skończył. Federer pojawił się na ekranie znów, ale już jakby prywatnie, może z domu. Patrzył w kamerę i mówił: – Cześć Beatriz, słyszałem że jesteś moją wielką fanką, wobec tego zapraszam Cię z cała rodziną do Londynu. Przyjedź, obejrzysz jak gram w Wimbledonie. Pakuj się, doleć szczęśliwie i do zobaczenia! Beatriz słuchała, patrzyła i nie wierzyła. – O rany, on zna moje imię! – tyle do niej dotarło. To był poniedziałek.

Dotarło więcej, gdy zobaczyła bilety lotnicze do Londynu. Na czwartek rano. Nie było czasu się więcej dziwić. W końcu zdała sobie sprawę, że wizyta ekipy ESPN była częścią realizacji życzenia, swoją drogą kręcili ten film naprawdę, także potem, gdy spotkała się z Rogerem (będzie emitowany w Ameryce w sierpniu). Spotkała Rogera dzień później. Z lotniska niemal od razu pojechała do siedziby firmy Nike. Dostała worek ubrań, sprzętu, opasek, buty, wszystko białe, zgodnie w wimbledońskim sznytem. Potem jazda na SW19, korty przy Church Road. Ludzie z ESPN powiedzieli, że Federera może nie być, bo ma mnóstwo spotkań, więc siedziała w restauracji dla tenisistów i patrzyła na korty treningowe. Roger zawołał ją pierwszy, odwróciła się: stał sam i się uśmiechał. Żadnych ceremonii powitalnych, żadnych uroczystych wstępów, po prostu dał buziaka, uściskał, siedli i zaczęli gadać. Rozmawiali z kwadrans. Potem dowiedziała się, że plan był taki, że powie cześć i zaraz pójdzie trenować, ale jakoś nie mógł tak iść bez paru słów. Obiecał, że po treningu jeszcze odbije z nią parę piłek, więc przebrała się i czekała.

Przyszedł po nią trener Paul Annacone, zabrał na kort. Siadła, obejrzała z bliska, jak ćwiczył z Lleytonem Hewittem. Kiedy przyszła kolej na nią, znów zaczęła się trochę bać, ale gdy dostała jedną z rakiet Rogera, gdy mistrz i jego trener mówili, że z jej tenisem jest zupełnie dobrze, odzyskała oddech i śmiałość. Tylko serwis Federera, bity nawet z połową siły, wydał się jej trochę kosmiczny. Po drugim treningu, też z Hewittem, usłyszała: – To do zobaczenia w sobotę. Ledwie spała. Ludzie z ESPN powiedzieli, że z rana będzie najpierw oglądać Wimbledon obok kortów, choć mówiła, że już miała kiedyś taką wycieczkę, gdy była w Londynie na wakacjach. Nie powiedzieli, że po drogach i dróżkach między kortami oprowadzać ją będą Roger Federer i Phillip Brooks, prezes All England Lawn Tennis Club. Zobaczyła także to, czego zwykli ludzie nie widzą: drogę, jaką pokonują sportowcy z szatni na kort centralny. Roger musiał iść na konferencję prasową, więc prezes Brooks sam dokończył pracę przewodnika, nawet przedstawił nastolatkę głównemu specowi od wimbledońskiej trawy i pozwolił pobiegać po najsłynniejszym trawniku świata. Potem usłyszała od menedżera, żeby się pospieszyła, bo Roger czeka na nią w sali konferencyjnej, bez niej nie zacznie. Poszła, znów zobaczyła świat, którego nie widzą inni. – Podobało ci się, jak mnie prasa griluje? – pytał z uśmiechem.

Zwiedziła jeszcze szatnie, potem siedli z Rogerem na dłuższą chwilę, bo chciał jej podpisać trochę pamiątek. Czasem jeszcze rozmawiał z dziennikarzami, wtedy mogła patrzeć z bliska na ten tenisowy raj kibica, na Andy'ego Murraya, Rafaela Nadala, Tommy'ego Haasa, Davida Ferrera, Janko Tipsarevicia, Serenę Williams, Karolinę Woźniacką, Agnieszkę Radwańską, Sabine Lisicki – tych i te rozpoznała od razu. A Jo-Wilfried Tsonga przyszedł do jej stolika i spytał, czy może zabrać jedno krzesło. Kiedy na jednej z kartek dedykowanej tylko dla niej Roger napisał, że to z okazji jej 18. urodzin, znów ją trochę zamurowało. To naprawdę były jej urodziny. Gadali jeszcze długo, aż menedżer powiedział, że czas na lunch, że to już koniec, że ludzie z ESPN też już zwijają kamery. Roger Federer uściskał wszystkich po kolei, mamę, tatę, siostrę i na końcu Beatriz Tinoco. I kiedy na końcu powiedział, że wie, ile przeszła, Beatriz wypłakała się w jego ramionach za wszystkie czasy, choć ktoś z rodziny dyskretnie to filmował (ESPN już nie). Gdy po długiej chwili przestała moczyć mu ramię łzami i pozwoliła w końcu odejść do obowiązków wielkiej gwiazdy sportu, zobaczyła, że Roger też ma trochę mokre oczy. Jeszcze raz podziękowała za wszystko. Poszedł. Wróciła do Ameryki i z nastoletnimi emocjami opisała spotkanie dokładnie w internecie. Ostatnie zdanie kierowane prosto do Rogera brzmiało: „Może kiedy skończysz z tenisem, zaczniesz doradzać innym sportowcom jak się zachowywać, kiedy kamery są wyłączone".