Takie rzeczy to tylko na Białorusi, prawda? Obwieszona medalami gwiazda lekkoatletyki wpada na braniu dopingu, na handlu dopingiem, na kompromitujących znajomościach z trenerami i lekarzami zamieszanymi w doping.
Międzynarodowa Federacja Lekkiej Atletyki (IAAF) zabiera się już do dyskwalifikacji gwiazdy i odebrania jej medali, ale rodacy nie dadzą jej zrobić krzywdy. Nawet palcem jeszcze nie kiwnęli, żeby ją ukarać. Niby za co, skoro ją w środku poprzedniego skandalu dopingowego wybrali do swojego parlamentu? Po to, żeby m.in. pracowała nad uchwalonym niedawno surowym prawem antydopingowym, pokazówką, która ma poprawić międzynarodowy wizerunek miejscowego sportu.
Wieje absurdem jak z niejednej opowieści o rządach Aleksandra Łukaszenki. Ale to nie jest historia z autorytarnej Białorusi i nie chodzi o Wadima Dewiatouskiego, młociarza, którego mimo dopingowej recydywy Łukaszenko odznaczył orderami i posadził w ławach parlamentu. Tylko o Hiszpanię, od blisko 10 lat kraj nieprzerwanych sportowych sukcesów, i o jej lekkoatletkę wszech czasów, Martę Dominguez.
W jednej wersji to pani senator Marta Dominguez, duma Palencii (tam wygrała w listopadzie 2011 wybory do Senatu z listy rządzącej Partii Ludowej), mistrzyni świata na 3000 m z przeszkodami z 2009 roku, dwukrotna wicemistrzyni świata na 5000 m, swego czasu pani wiceprezes federacji lekkoatletycznej (godziła zarządzanie ze startami, tak jak teraz godzi z nimi zasiadanie w Senacie). W innej wersji: oskarżona Marta D., znajoma doktora Eufemiano Fuentesa od ponad 15 lat, jego klientka w dopingowej klinice, być może nawet dilerka środków dopingujących, zatrzymana trzy lata temu w ramach Operacion Galgo, jak nazwano ówczesną obławę Guardia Civil na dopingowiczów.
Od ponad pół roku Dominguez jest oficjalnie uznawana przez IAAF za podejrzaną o doping krwi na podstawie badania paszportu biologicznego (profil biologiczny sportowca, odchylenia od normy w nim ustalonej są uznawane za doping, nawet jeśli nie wykryto zabronionej substancji).