W trakcie minionych 10 lat Formuła 1 odwiedziła dziewięć nowych miejsc, przede wszystkim w krajach azjatyckich. W większości z nich wyścigi samochodowe nie spotykają się z oszałamiającym zainteresowaniem ze strony kibiców i na tle Chin, Bahrajnu czy Abu Zabi zawody w Singapurze są prawdziwym ewenementem. Azjatycka metropolia co roku żyje i oddycha wyścigiem, który na dobre zadomowił się w kalendarzu. Inne nowe tory – w Turcji, wspomnianej już Walencji czy Indiach, które po zorganizowaniu zaledwie trzech wyścigów wypadły z kalendarza na sezon 2014 – straciły już swoje miejsca w mistrzostwach świata. Gdzie tkwi recepta na sukces?
Podczas wyścigowego weekendu na Marina Bay same zawody Formuły 1 to tylko część wielkiego widowiska. Wokół toru organizowane są koncerty z udziałem światowych gwiazd – w tym roku występują m.in. Rihanna, Justin Bieber, Tom Jones czy Bob Geldof, a w poprzednich latach o prymat z Formułą 1 walczyli Linkin Park, Mariah Carey i Katy Perry. Na miejsce można z łatwością dotrzeć za pomocą doskonale funkcjonującej sieci transportu miejskiego, a cała impreza jest świetnie zorganizowana i atmosfery nie psują nawet zaostrzone normy bezpieczeństwa: przy wejściu do padoku trzeba się poddać procedurze kontroli znanej z lotnisk, z opróżnianiem kieszeni i prześwietlaniem zawartości toreb.
Osobna kwestia to oczywiście klimat zawodów. Grand Prix Singapuru to jak na razie jedyny wyścig F1 rozgrywany w całości przy sztucznym oświetleniu. Wzdłuż liczącego pięć kilometrów długości toru rozmieszczono 1600 reflektorów, świecących z mocą cztery razy większą niż rozwiązania stosowane na stadionach piłkarskich. Rozmieszczono je bardzo starannie – tak, aby nie oślepiały kierowców. Zdaniem zawodników problemów z widocznością nie ma, ale kibice – czy to na trybunach, czy to przed telewizorami – wyraźnie widzą różnicę. Szczególnie efektowne są ujęcia z wyłaniającymi się z mroku wieżowcami miasta. Takiego obrazka na pewno nie będzie w Bahrajnie, gdzie przyszłoroczny wyścig także ma odbywać się w nocy. Tamtejszy obiekt zbudowano bowiem na pustyni, a nie wytyczono w sercu miasta, więc widok na pewno będzie mniej efektowny i jedynym wspólnym mianownikiem tych wyścigów może się okazać tylko rygorystyczna kontrola bezpieczeństwa przed wejściem na tor.
Zawody na torze w Singapurze zaliczają się do tych bardziej wymagających. Wyścig Formuły 1 może trwać maksymalnie dwie godziny (o ile nie jest przerywany czerwoną flagą), a najkrótsza jak dotąd edycja GP Singapuru trwała godzinę i 56 minut. Jeździ się oczywiście po zmroku, ale równikowy klimat i tak daje się we znaki. Wilgotność powietrza spokojnie sięga 80% i tylko w kategoriach cudu można traktować fakt, że wszystkie pięć rozegranych tutaj wyścigów odbyło się na suchym torze i wciąż nie wiadomo, jak jeździłoby się w deszczu przy świetle reflektorów.
Po skreśleniu z kalendarza „rówieśnika" wyścigu na Marina Bay, czyli ulicznego toru w Walencji, obiekt w Singapurze dzierży palmę pierwszeństwa, jeśli chodzi o liczbę zakrętów. Jest ich tu aż 23, przeważnie są przejeżdżane na pierwszych trzech biegach, a stojące wokół betonowe ściany tylko czyhają na błąd. Jak dotąd żadna edycja wyścigu nie obyła się bez przynajmniej jednej neutralizacji, a do najsłynniejszej doszło na inaugurację, w 2008 roku. Wówczas Nelsinho Piquet na polecenie ekipy Renault celowo rozbił auto, a dzięki interwencji samochodu bezpieczeństwa wyścig wygrał jego zespołowy partner Fernando Alonso. Hiszpan tuż przed incydentem zjechał na tankowanie i zwyciężył mimo startu z 15. pola, bo rywale musieli zjechać do boksu podczas neutralizacji.