Poszukiwacze adrenaliny

34. Puchar Ameryki zamienił sławne regaty w wyścig technologii i pieniędzy.

Publikacja: 21.09.2013 01:04

Wyścigi katamaranów w Zatoce San w: było szybko jak nigdy, niebezpiecznie jak nigdy i przede wszystk

Wyścigi katamaranów w Zatoce San w: było szybko jak nigdy, niebezpiecznie jak nigdy i przede wszystkim drogo jak nigdy

Foto: AFP

Wiele miesięcy przed finałem nazwano to wydarzenie „Larry Ellison Vanity Project” (Projekt próżności Larry’ego Ellisona), i słusznie, skoro szef Oracle Corp., wielkiej firmy produkującej oprogramowanie, w zasadzie przewrócił do góry nogami pomysł szlachetnej rywalizacji na morzu sprzed 162 lat.

Jako zdobywca Pucharu Ameryki w 2010 roku decydował o miejscu i sposobie rywalizacji, wybrał to, co od kilkunastu dni pokazywały kamery z helikopterów w Zatoce San Francisco: wyścigi 72-stopowych katamaranów z żaglo-skrzydłem i innymi cudami współczesnej techniki żeglarskiej.

Kolekcjoner wrażeń

Było szybko jak nigdy, niebezpiecznie jak nigdy i, przede wszystkim, drogo jak nigdy. Bariera uczestnictwa była za wysoka dla 11 z 15 wstępnie zgłoszonych syndykatów. Wydatek od 65 mln do ok. 100 mln dol. na kampanię to był wstęp (uważa się, że finaliści wydali znacznie więcej), na który pozwolić sobie mogli tylko naprawdę bogaci i naprawdę ogarnięci pasją wygrywania wyścigów Formuły 1 na wodzie.

O Larrym Ellisonie, człowieku z pierwszej piątki najbogatszych ludzi na świecie (obecny majątek to ok. 43 mld dol.), powstało już kilka książek. Nie jest postacią jednoznaczną. Na pewno jest poszukiwaczem adrenaliny, niestrudzonym kolekcjonerem ekstremalnych wrażeń. Nieślubny syn 19-letniej dziewczyny, wychowany przez ciotkę, dla wielu rodaków pozostaje wzorem spełnienia amerykańskiego snu.

Od młodości uprawiał sporty ekstremalne, surfował, jeździł na rowerze górskim, jeszcze kilkanaście lat temu miewał liczne wypadki i kontuzje związane z tymi zajęciami, choć w mediach raczej o tym było cicho. Ma 69 lat, wygląda na co najmniej 10 mniej. Wyczynami żeglarskimi zajął się na poważnie w latach 90., wtedy, gdy kupił 78-stopowy jacht „Sayonara” i zaczął startować w wielkich regatach, mówiąc, że na wodzie najbliżej jest mu do poczucia wolności i samorealizacji. Wyścig Sydney – Hobart wygrał w 1998 roku, tym, który przyniósł najbardziej tragiczny bilans rywalizacji: zginęła szóstka żeglarzy, pięć jachtów zatonęło.

Ellison zawsze wydawał pieniądze tak, żeby świat widział jego zainteresowania. Ma wiele niezwykłych rezydencji w USA i poza Ameryką, np. w Kioto. Nieopodal San Francisco zbudował za 150 mln dol. budynek wzorowany na japońskim pałacu cesarskim z lasem drzew wiśniowych obok i jeziorem wypełnionym wodą mineralną. Lubi kulturę japońską, nawet zbiera zbroje samurajów.

Wśród wielu zabawek ma dwa bojowe myśliwce (w tym Miga-29 za 40 mln dol.), które sam pilotuje. Poza tym kolekcjonuje auta sportowe (nie wyłączając bolidów Formuły 1 – ma m.in. auto McLarena) i oczywiście jachty, wielkie i szybkie. Wśród nowych zakupów sportowych jest także znany wiosenny turniej tenisowy w Indian Wells, który pod ręką Ellisona ma ambicje doścignąć Wielkiego Szlema. Rok temu za 650 mln dol. kupił też całą hawajską wyspę Lanai z wielkim ośrodkiem wypoczynkowym, który ma się stać modelem zrównoważonego i odpowiedzialnego rozwoju biznesu.

W Pucharze Ameryki jest po raz trzeci. Dwie kampanie (w 2003 i 2007 roku) przegrał. – Ktoś spytał mnie, czy zdobycie Pucharu Ameryki jest warte 100 mln dolarów. Na pewno tyle nie jest warte przegranie tej rywalizacji – mówił w filmie dokumentalnym „Bogowie wiatru”. Rozwiewa też złudzenia co do romantyki współczesnego żeglarstwa. – Największe kłamstwo profesjonalnego sportu brzmi: jesteśmy tu po to, by dobrze się bawić – mówił podczas biznesowego panelu dyskusyjnego.

Największe kłamstwo zawodowego sportu brzmi: jesteśmy tu po to, by dobrze się bawić

Czysta szybkość

Ellison doprowadził do tego, że na wodach Zatoki San Francisco katamarany ścigały się z prędkością znacznie ponad 40 węzłów (przy wiatrach o połowę wolniejszych), że wyskakiwały z wody i sprawiały wrażenie pojazdów kosmicznych, które za chwilę polecą w powietrze.

W tym Pucharze Ameryki jednak nie był sam. Dwa syndykaty z trójki pretendentów także napędzane były pieniędzmi potentatów, których stać było na spełnianie żeglarskich zachcianek. Szwedzki syndykat Artemis finansowany był przez magnata branży paliwowej Torbjörna Törnqvista.

Törnqvist przegrał w półfinale regat challengerów Louis Vuitton Cup, ale tak naprawdę przegrał już w maju, gdy pod przewróconym jachtem utonął brytyjski mistrz żeglarstwa Andrew Simpson. Szwedzki miliarder nawet po przegranej kampanii nie krył, że następna też go interesuje. – Z pewnością nie była to nasza pierwsza i ostatnia próba. To są spektakularne jachty, a tradycja Pucharu Ameryki to także pokazywanie światu spektakularnych łodzi, odpowiednich dla swego czasu. Może te katamarany są kontrowersyjne w wielu aspektach, pewne tradycyjne wartości żeglarstwa zostały na nich zagubione, są czystą szybkością, ale myślę, że za wcześnie na podsumowania. Są argumenty za i są przeciw – mówił.

Szwedzki bogacz ma majątek szacowany na 8,7 mld dol., główne przychody daje mu założona w Szwajcarii firma handlująca paliwami – Gunvor. Artemis Racing Team założył w 2008 roku. Ścigał się najpierw w prestiżowej klasie RC44, by przejść do prób w Pucharze Ameryki. Przegrał w półfinale regat pretendentów z Teamem Luna Rossa, którego właścicielem jest kolejny miliarder, Patrizio Bertelli, szef włoskiego domu mody Prada.

Właściciel ma 67 lat, wielkość jego majątku szacuje się na 7,3 mld dol. Zaczął pracować dla Prady w 1977 roku, po spotkaniu w Mediolanie z wnuczką założyciela firmy Miuccią Prada. W 1979 roku zostali małżeństwem. Ma prywatny odrzutowiec Learjet60, jest znanym kolekcjonerem sztuki, utworzył 20 lat temu z żoną Fondazione Prada, której celem jest zbieranie i promowanie sztuki współczesnej. Bertelli stworzył swój syndykat żeglarski w partnerstwie z Telecom Italia Group, starty w Pucharze Ameryki zaczął w 2000 roku. On także nie kryje chęci rywalizacji w kolejnych latach.

To, że w wielkim finale z Oracle Team USA rywalizowali żeglarze Emirates Team New Zealand, wskazuje, że do gry weszły również pieniądze szejków. Główny sponsor syndykatu TNZ jest marką rządowego przedsiębiorstwa Investment Corporation z Dubaju. Nowozelandczycy nie mieli jednak takiego komfortu, jaki rywalom dawały prywatne pieniądze miliarderów pasjonatów i szef teamu Grant Dalton nieraz musiał prosić o wsparcie innych.

Kultura pracy zespołu

Ostatnim sukcesem finansowym syndykatu TNZ było podpisanie umowy z firmą Nestle (i promowanie marki Nespresso na katamaranie), ale w tle też widać bogatych ludzi z pasją, choć może trochę innych niż Ellison, Törnqvist i Bertelli.

Jednym z nich jest Matteo de Nora, miliarder z korzeniami włoskimi i szwajcarskimi, który na pytanie, dlaczego wkłada pieniądze w ten biznes, odpowiada: – Bo być tutaj i trzymać puchar w rękach to nie wymaga wyjaśnień, ale jest jeszcze coś takiego jak kultura pracy zespołu. Tę nowozelandzką bardzo cenię, oni stoją twardo na ziemi, wiedzą, czym jest sport. Kiedyś powiedziałem i podtrzymuję, że lepiej być trzeci z Kiwis niż pierwszy z... innym syndykatem.

De Nora nie lubi kamer, jest tajemniczy, ale wiadomo, że ma dom w Monte Carlo, jest członkiem rodziny Nora, która od lat pomnaża majątek w wielu dziedzinach, głównie na magazynowaniu paliw, co daje im ok. 600 mln dol. rocznie. Ratował finanse TNZ już w 2003 roku, dołożył się także w 2007, gdy projekt finansował także nowozelandzki rząd (dał 34 mln dol.). W tym roku, gdy rachunki wzrosły znacznie ponad 100 mln, musiał dać więcej. Grant Dalton z imienia i nazwiska dziękował także Sir Stevenowi Tindallowi, nowozelandzkiemu potentatowi handlu detalicznego, założycielowi sieci sklepów „The Warehouse”, bardzo cenionemu przedsiębiorcy i filantropowi.

Przyszłość Pucharu Ameryki, tak krytykowanego w obecnym wydaniu zależy więc dziś najbardziej od osobistego nastawienia kilku możnych tego świata, którzy widzą w ekstremalnym żeglarstwie spełnienie prywatnych marzeń. Zwycięstwo oznacza decydowanie o nowej przyszłości, więc może dlatego na 34. Puchar Ameryki patrzono z niepokojem, ale i nadzieją. Jeszcze przed ostatnim wyścigiem skiper Teamu New Zealand Dean Barker mówił: – Ktokolwiek odniesie sukces, musi podjąć obowiązek przyciągnięcia do rywalizacji większej liczby teamów. I na pewno Puchar Ameryki musi być tańszy.

Czy miliarderzy-żeglarze potrafią się ograniczyć? Pewności nie ma. Projektant Oracle Team USA powiedział: – Jestem pewien, że łodzie przyszłości będą szybsze niż obecne.

Wiele miesięcy przed finałem nazwano to wydarzenie „Larry Ellison Vanity Project” (Projekt próżności Larry’ego Ellisona), i słusznie, skoro szef Oracle Corp., wielkiej firmy produkującej oprogramowanie, w zasadzie przewrócił do góry nogami pomysł szlachetnej rywalizacji na morzu sprzed 162 lat.

Jako zdobywca Pucharu Ameryki w 2010 roku decydował o miejscu i sposobie rywalizacji, wybrał to, co od kilkunastu dni pokazywały kamery z helikopterów w Zatoce San Francisco: wyścigi 72-stopowych katamaranów z żaglo-skrzydłem i innymi cudami współczesnej techniki żeglarskiej.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Sport
W Chinach roboty wystartują w półmaratonie
Sport
Maciej Petruczenko nie żyje. Znał wszystkich i wszyscy jego znali
Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?