Nasza reprezentacja, w takim składzie, była skazana na porażkę. W każdym innym zresztą też. Ten mecz nie przejdzie do historii. Przegrywaliśmy tu już 0:2, 0:3, 1:2, 1:3, więc wynik nie jest niczym wyjątkowym. Gra była taka, jak rezultat.
Odwoływanie się do ambicji zawodników, którzy powinni skoncentrować się przynajmniej na ten mecz, na jednym z najsłynniejszych stadionów świata, być może odniosło pewien skutek. Polacy walczyli jak w Charkowie, ale mieli zbyt małe umiejętności, by zagrozić Anglii czymś więcej niż dwiema kontrami po rzutach rożnych. W drugiej połowie Anglicy już błędu w ustawieniu po rogach nie popełnili, więc i zagrożenia z naszej strony nie było.
Wojciech Szczęsny bronił świetnie, ale nie przebił Jana Tomaszewskiego. Kamil Glik nie będzie Jerzym Gorgoniem. W środku pola nie mamy (nie tylko w tym meczu) nikogo, kto przypomina Kazimierza Deynę. Jest kilku dobrych zawodników, z których trener nie potrafił przez rok zbudować drużyny.
Porażka na Wembley mogła być wyższa, bo dwie bramki nie oddają faktycznej różnicy w umiejętnościach. Ale Anglia sama sobie jest winna, że nie wykorzystała kilku okazji. Więcej szans na jej pokonanie mieliśmy w meczu w Warszawie, dokładnie przed rokiem. Zmieniają się też obyczaje. W roku 1973, kiedy orkiestra grała na Wembley polski hymn, gwizdali angielscy kibice. Teraz, podczas angielskiego, gwizdali Polacy. Było ich na Wembley ok. 20 tysięcy. W większości to rodacy, pracujący na Wyspach Brytyjskich. Ubrani na biało-czerwono, przyszli na stadion nie tyle po zwycięstwo, co z nadzieją, że dobra gra i wynik umili im ciężką pracę, a przede wszystkim każe ich angielskim szefom przynajmniej przez dzień popatrzeć na nich z większym szacunkiem. Tak samo było w roku 2005, kiedy Polska przegrała na Old Trafford. Tyle że wtedy na mundial awansowały obydwie reprezentacje, dziś pojedzie tam tylko Anglia. Na nic urlopy brane na budowach, w restauracjach, biurach i sklepach. Polacy w Anglii nie poczuli się jak panie pracujące w polskich domach, kiedy w Warszawie zwyciężała Ukraina.
Coś się skończyło. Nie wyobrażam sobie, aby Waldemar Fornalik, który już dawno stracił kontakt z rzeczywistością, utrzymał posadę. Zaczną się teraz spekulacje, kto powinien zająć jego miejsce. Polak, cudzoziemiec, a jeśli już, to jakie powinien mieć cechy.