Szczere wyznanie skrytego zazwyczaj fińskiego kierowcy jest wydarzeniem bez precedensu w Formule 1, choć problemy z płynnością finansową to w Lotusie żadna nowość. Co prawda można to powiedzieć o wielu ekipach, zwłaszcza tych z dołu stawki, ale w innych przypadkach albo nie jest to tak nagłaśniane, albo wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić, że budżety kopciuszków nie są z gumy. Małomównemu Raikkonenowi trzeba oddać jedno: jak już otwiera usta, to nie rzuca słów na wiatr. Skoro rozważał strajk i odmowę startu w wyścigach, to był gotów spełnić tę groźbę.
Ekipa startująca obecnie pod nazwą Lotus została przed sezonem 2010 przejęta od Renault przez biznesmena Gerarda Lopeza, który chciał z zespołu uczynić platformę biznesową do zarabiania pieniędzy. Nie na darmo w wyścigowym światku krąży powiedzenie: jak stać się posiadaczem małej fortuny dzięki Formule 1? Trzeba zacząć od włożenia dużej fortuny...
Lopez miał wizję zarabiania, ale nie za bardzo chciał dokładać do interesu. Przyciągnięcie dużych sponsorów po dziś dzień jest zadaniem niewykonalnym, a w kasie od początku prześwitywało dno. W 2010 roku próbowano ratować sytuację rosyjskimi pieniędzmi od sponsorów Witalija Pietrowa i pożyczkami z tamtejszych banków, a także proszono (bezskutecznie) Berniego Ecclestone'a o wcześniejszą wypłatę premii z tytułu podziału zysków ze sprzedaży praw do transmisji TV.
Później udało się ściągnąć do zespołu prawdziwą gwiazdę: byłego mistrza świata Kimiego Raikkonena, który wrócił do Formuły 1 po przerwie na nieudane starty w rajdowych mistrzostwach świata. Poza szybkością i talentem, Fin miał też przyciągnąć sponsorów. Faktycznie, na samochodach i kombinezonach kierowców pojawiło się parę nowych logotypów, ale nie udało się skusić żadnego wielkiego partnera, a zatrudnienie Raikkonena stało się bronią obusieczną. Dzięki jego wynikom zespół awansował z piątego miejsca na czwarte w klasyfikacji konstruktorów, co równa się wyższej o kilkadziesiąt milionów dolarów wypłacie od Ecclestone'a, ale z drugiej strony w kasie zaczęło brakować gotówki na premie dla kierowcy, których wysokość była uzależniona od rezultatów. Powstało błędne koło i już w sezonie 2012 uregulowanie należności zajęło ekipie sporo czasu, a gdy rok później sytuacja się powtórzyła, opanowany zazwyczaj Raikkonen stracił cierpliwość.
Najpierw bez wahania przyjął ofertę Ferrari i podpisał ze Scuderią kontrakt na sezon 2014, choć cztery lata temu Włosi przedwcześnie rozwiązali z nim umowę i zapłacili mu wynagrodzenie za kolejny sezon pod warunkiem, że nie będzie jeździł w Formule 1. Mając już w kieszeni kontrakt z Maranello, Raikkonen pozbył się resztek skrupułów. Dodatkowo rozdrażniony niecenzuralnymi słowami, którymi inżynier Lotusa okrasił polecenie przepuszczenia zespołowego partnera Romaina Grosjeana podczas Grand Prix Indii, Kimi długo się wahał, czy przyjeżdżać na kolejny wyścig do Abu Zabi.