Dlaczego Raikkonen groził strajkiem

Warunki finansowe prawie wszystkich kontraktów w Formule 1 są pilnie strzeżonymi sekretami. Jednak niedawno cały świat poznał dokładną wartość jednej kwoty: Kimi Raikkonen za swoją pracę otrzymał w tym roku od Lotusa okrągłe zero

Publikacja: 05.11.2013 08:59

Dlaczego Raikkonen groził strajkiem

Foto: Bloomberg

Szczere wyznanie skrytego zazwyczaj fińskiego kierowcy jest wydarzeniem bez precedensu w Formule 1, choć problemy z płynnością finansową to w Lotusie żadna nowość. Co prawda można to powiedzieć o wielu ekipach, zwłaszcza tych z dołu stawki, ale w innych przypadkach albo nie jest to tak nagłaśniane, albo wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić, że budżety kopciuszków nie są z gumy. Małomównemu Raikkonenowi trzeba oddać jedno: jak już otwiera usta, to nie rzuca słów na wiatr. Skoro rozważał strajk i odmowę startu w wyścigach, to był gotów spełnić tę groźbę.

Ekipa startująca obecnie pod nazwą Lotus została przed sezonem 2010 przejęta od Renault przez biznesmena Gerarda Lopeza, który chciał z zespołu uczynić platformę biznesową do zarabiania pieniędzy. Nie na darmo w wyścigowym światku krąży powiedzenie: jak stać się posiadaczem małej fortuny dzięki Formule 1? Trzeba zacząć od włożenia dużej fortuny...

Lopez miał wizję zarabiania, ale nie za bardzo chciał dokładać do interesu. Przyciągnięcie dużych sponsorów po dziś dzień jest zadaniem niewykonalnym, a w kasie od początku prześwitywało dno. W 2010 roku próbowano ratować sytuację rosyjskimi pieniędzmi od sponsorów Witalija Pietrowa i pożyczkami z tamtejszych banków, a także proszono (bezskutecznie) Berniego Ecclestone'a o wcześniejszą wypłatę premii z tytułu podziału zysków ze sprzedaży praw do transmisji TV.

Później udało się ściągnąć do zespołu prawdziwą gwiazdę: byłego mistrza świata Kimiego Raikkonena, który wrócił do Formuły 1 po przerwie na nieudane starty w rajdowych mistrzostwach świata. Poza szybkością i talentem, Fin miał też przyciągnąć sponsorów. Faktycznie, na samochodach i kombinezonach kierowców pojawiło się parę nowych logotypów, ale nie udało się skusić żadnego wielkiego partnera, a zatrudnienie Raikkonena stało się bronią obusieczną. Dzięki jego wynikom zespół awansował z piątego miejsca na czwarte w klasyfikacji konstruktorów, co równa się wyższej o kilkadziesiąt milionów dolarów wypłacie od Ecclestone'a, ale z drugiej strony w kasie zaczęło brakować gotówki na premie dla kierowcy, których wysokość była uzależniona od rezultatów. Powstało błędne koło i już w sezonie 2012 uregulowanie należności zajęło ekipie sporo czasu, a gdy rok później sytuacja się powtórzyła, opanowany zazwyczaj Raikkonen stracił cierpliwość.

Najpierw bez wahania przyjął ofertę Ferrari i podpisał ze Scuderią kontrakt na sezon 2014, choć cztery lata temu Włosi przedwcześnie rozwiązali z nim umowę i zapłacili mu wynagrodzenie za kolejny sezon pod warunkiem, że nie będzie jeździł w Formule 1. Mając już w kieszeni kontrakt z Maranello, Raikkonen pozbył się resztek skrupułów. Dodatkowo rozdrażniony niecenzuralnymi słowami, którymi inżynier Lotusa okrasił polecenie przepuszczenia zespołowego partnera Romaina Grosjeana podczas Grand Prix Indii, Kimi długo się wahał, czy przyjeżdżać na kolejny wyścig do Abu Zabi.

– Nie jest miło, kiedy oskarżają cię o to, że nie jesteś graczem zespołowym ale ten zespół przez cały rok nie zapłacił mi ani jednego euro – komentował zachowanie ekipy, oskarżającej go o przeszkadzanie Grosjeanowi w poprzednim wyścigu. Rezerwowy kierowca Lotusa Davide Valescchi już wyciągał z torby kombinezon, ale ostatecznie Fin zjawił się na torze Yas Marina. Nie omieszkał przy tym poinformować całego świata, że przyleciał do Emiratów tylko dlatego, że miał nadzieję na ostateczne rozwiązanie zaległości finansowych.

Zarobki kierowców Formuły 1 są wysokie (spekuluje się, że Lotus jest winien Raikkonenowi około 15 milionów dolarów), ale każdy, kto kiedyś próbował przejechać się wyczynowym samochodem wyścigowym lub został przewieziony dwumiejscową wyścigówką przez zawodnika, z pewnością dojdzie do wniosku, że za lata wyrzeczeń i finansowanie pierwszych sezonów z rodzicielskich kieszeni zasługują na nagrodę.

Znając Raikkonena, wizja odmowy startu w kolejnych wyścigach była dość realna, ale Lotus właśnie złapał koło ratunkowe i wszystko wskazuje na to, że Fin wystartuje w USA i Brazylii. Finalizowana od kilku miesięcy umowa sprzedaży 35 procent udziałów w zespole została już podobno podpisana i do kasy ma trafić zastrzyk gotówki od nowego współwłaściela, konsorcjum Quantum Motorsports. Dzięki temu zaległości wobec Raikkonena mają zostać uregulowane, a następcą odchodzącego do Ferrari kierowcy zostanie Nico Hulkenberg z Saubera. On już wie, jak czasami jeździ się za darmo, bo szwajcarski zespół także boryka się z trudnościami finansowymi. Gdy pojawiły się pierwsze pogłoski o zmianie ekipy przez Niemca, natychmiast po padoku zaczął krążyć żart: „Czy Lotus nie będzie płacił Hulkenbergowi więcej, niż nie płaci mu Sauber?"

Szczere wyznanie skrytego zazwyczaj fińskiego kierowcy jest wydarzeniem bez precedensu w Formule 1, choć problemy z płynnością finansową to w Lotusie żadna nowość. Co prawda można to powiedzieć o wielu ekipach, zwłaszcza tych z dołu stawki, ale w innych przypadkach albo nie jest to tak nagłaśniane, albo wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić, że budżety kopciuszków nie są z gumy. Małomównemu Raikkonenowi trzeba oddać jedno: jak już otwiera usta, to nie rzuca słów na wiatr. Skoro rozważał strajk i odmowę startu w wyścigach, to był gotów spełnić tę groźbę.

Pozostało 87% artykułu
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Sport
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski. Poznaliśmy nominowanych
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką