Idzie zima dobra

Jeszcze nigdy w historii polskiego sportu tak nie było.

Publikacja: 29.11.2013 18:25

Mirosław Żukowski

Mirosław Żukowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Ryszard Waniek

Gdyby w przyszłym roku, zgodnie ze starym systemem, porzuconym przez MKOl na początku lat 90., odbywały się najpierw zimowe, a potem letnie igrzyska olimpijskie, zimą Polska miałaby prawie tyle samo szans na złoto co latem. Być może jest w tej ocenie odrobina euforii wywołanej pierwszym śniegiem, która została we mnie na zawsze po tym, jak przed laty przeczytałem w „Przeglądzie Sportowym" tekst Lecha Cergowskiego (starsi kibice tego dziennikarza zapewne pamiętają, a młodsi znajdą wszystko w Internecie) kończący się słowami: „Ale to wszystko nie ma znaczenia, bo w Zakopanem spadł pierwszy śnieg i każdy cynik może się uważać za przyzwoitego człowieka".

Przez długie lata zima to był w polskim sporcie w porównaniu z latem prawie czas żałoby. Oczywiście od czasu do czasu zdarzali się Andrzej Bachleda senior i junior, Józef Łuszczek, Wojciech Fortuna czy siostry Tlałkówny, ale zimowe igrzyska to był jednak z polskiego punktu widzenia ubogi krewny letnich. Musimy niestety pamiętać, że zmiana, której doświadczamy, spowodowana jest nie tylko awansem zimy, ale też upadkiem lata. Od Sydney (rok 2000) Polska nie zdobyła w letnich igrzyskach więcej niż trzy złote medale, zimą dziś taki dorobek byłby wciąż sukcesem, ale nie jest już nieziszczalnym marzeniem.

Najważniejsze jest to, co stało się w skokach. Dobrze jeszcze pamiętamy strach, że Adam Małysz jest sam, że wokół niego nic nie rośnie, wprost przeciwnie, młodzi podobno zdolni giną w jego cieniu. Po odejściu starego mistrza baliśmy się pustki, a jest nowy mistrz Kamil Stoch, medalowa drużyna, inteligentny trener i związek narciarski, który nagle ozdrowiał z wieloletniego tatrzańsko- beskidzkiego rozdwojenia jaźni. Program wyszukiwania talentów wspierany od lat przez tego samego sponsora (jego nazwę wymieniać warto przy każdym sprawozdaniu ze skoków – to firma Lotos), nowe skocznie i pełna związkowa kasa – to jest rzeczywistość skoków po Małyszu. Trudno się było tego spodziewać, jeśli pamięta się swary z przeszłości i wieczną polską niemoc w przekuwaniu sukcesu w sukces trwały.

Oby przy okazji olimpijskiej zimy nie wybuchła znowu polsko-norweska wojna

To wszystko sprawiło, że Justyna Kowalczyk nie jest jedynym gościem, który towarzyszy milionom telewidzów zimą w weekendowych obiadach. Ale ona to jest jednak trochę inny gość, równie serdecznie witany, ale przy którym trzeba bardziej uważać, co się mówi, niż przy dobrodusznym luterskim synku z Wisły (Jerzy Pilch tak pięknie nazwał kiedyś Małysza). Pani Justyna to – według jej własnego określenia – twarda baba spod Turbacza. Wielka praca, jaką wykonuje, ból, o którym tak ostatnio dużo piszą gazety i mówią lekarze, budzą szacunek i obawę, czy Soczi będzie dla naszej gwiazdy imprezą życia.

Chciałbym bardzo, aby podczas nadchodzącej zimy okazało się, że norweskie narciarskie tradycje, wielkie bogactwo tego kraju, sławny autobus wypełniony kosmicznym sprzętem nie wystarczają, by zabrać pani Justynie całe złoto. Ale chciałbym też, by przy okazji olimpijskiej zimy nie wybuchła na nowo polsko-norweska wojna podsycana przez tabloidy żyjące ze szczucia na siebie ludzi. Mnie do pełni szczęścia wystarczy jedno olimpijskie zwycięstwo polskiej biegaczki i przekonanie, że przyszłość po Justynie może być taka jak teraźniejszość po Adamie. Niełatwo w to uwierzyć, ale kto wierzył, że Małysz nie będzie jedynym polskim mistrzem świata w skokach za kadencji prezesa Apoloniusza Tajnera?

Mój narciarski scenariusz marzeń jest taki: najpierw cała Polska ogląda skoki z Adamem i Kamilem, potem biega na nartach z Justyną, a na końcu ci, którzy od dawna całymi rodzinami zjeżdżają w Białce i w Alpach, dostają też swojego idola. Od kiedy Andrzej Bachleda junior wybrał gitarę, polskich alpejczyków w elicie nie ma. Argumentem, że o sukces w tym najbardziej masowym zimowym sporcie będzie trudno, bo w Polsce nie ma warunków do treningu, już nikt mnie nie przekona. A gdy zaczynał Małysz, to były nowoczesne skocznie poza Krokwią? Justyna Kowalczyk do dziś słusznie narzeka, że nie ma trasy do nartorolek, ale w zdobywaniu medali jej to nie przeszkodziło.

Soczi za dwa i pół miesiąca, Turniej Czterech Skoczni i Tour de Ski za miesiąc, wiatr i mróz w Kuusamo już dziś. Idzie zima dobra.

Gdyby w przyszłym roku, zgodnie ze starym systemem, porzuconym przez MKOl na początku lat 90., odbywały się najpierw zimowe, a potem letnie igrzyska olimpijskie, zimą Polska miałaby prawie tyle samo szans na złoto co latem. Być może jest w tej ocenie odrobina euforii wywołanej pierwszym śniegiem, która została we mnie na zawsze po tym, jak przed laty przeczytałem w „Przeglądzie Sportowym" tekst Lecha Cergowskiego (starsi kibice tego dziennikarza zapewne pamiętają, a młodsi znajdą wszystko w Internecie) kończący się słowami: „Ale to wszystko nie ma znaczenia, bo w Zakopanem spadł pierwszy śnieg i każdy cynik może się uważać za przyzwoitego człowieka".

Pozostało 84% artykułu
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Sport
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski. Poznaliśmy nominowanych
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką