Jej największym marzeniem nie są kontrakty reklamowe, tylko sukces uniwersyteckiej drużyny Golden Bears i święta Bożego Narodzenia w rodzinnym domu.
Kiedy Missy Franklin zdobywała w Londynie cztery złote medale igrzysk olimpijskich, miała zaledwie 17 lat. Eksperci od marketingu szacowali wówczas, że na samych umowach sponsorskich mogłaby w ciągu roku zarobić około miliona dolarów. Rok później, po wywalczeniu sześciu tytułów na mistrzostwach świata w Barcelonie, stawki jeszcze wzrosły. Pływaczka nie uległa jednak pokusie przejścia na zawodowstwo i rozpoczęła studia na Uniwersytecie w Kalifornii.
– To była najlepsza decyzja w moim życiu – mówi dziś. Dla mnie poczucie wspólnoty i koleżeństwo znaczą więcej niż kontrakty reklamowe. Przerabiałam to już w szkole średniej i wiem, że na wszystkie dziewczyny, z którymi pływam, mogę liczyć w każdej sytuacji. Dzięki nim jestem szczęśliwsza i zajdę dalej niż z jakimkolwiek sponsorem.
Phelps ustala cel
Zgodnie z przepisami Narodowego Uniwersyteckiego Związku Sportowego NCAA zawodnicy, którzy podczas studiów chcą startować w drużynach uniwersyteckich, nie mogą otrzymywać innych pieniędzy niż stypendia i środki przekazywane przez właściwe federacje. Franklin nie jest ani pierwszą, ani ostatnią, która stanęła przed wyborem między zachowaniem statusu amatora a skokiem na kasę.
– Czas, w którym sportowcy mogą zarobić porządne pieniądze, jest relatywnie krótki. Właśnie dlatego ten wybór jest taki trudny. Ja miałam ten sam dylemat przed igrzyskami w Atenach, kiedy poprawiłam cztery rekordy świata i sponsorzy stali w kolejce – tłumaczy Natalie Coughlin, 12-krotna medalistka olimpijska. Ona też wytrzymała presję i po igrzyskach znów startowała dla drużyny Golden Bears.