Karolina Kowalska: Po pierwszym dniu wyścigu wasza tatra przyjechała dopiero na 60. miejscu. Co się stało?
Jarosław Kazberuk: Mieliśmy problemy z silnikiem, co jest o tyle zaskakujące, że właśnie silnik jest atutem tatry. Ten odcinek wiódł przez wysokogórskie przełęcze, musieliśmy często zwalniać i redukować pracę silnika, a przy niskich obrotach samochód zupełnie odmawiał posłuszeństwa i gasł nam kilka razy. Filip, mechanik pokładowy, mówi, że problem to kwestia elektroniki, złego ustawienia. To dość deprymujące, zwłaszcza, że u innych ekip z teamu tatry wszystko działało bez szwanku.
Na tydzień przed wyjazdem na Dakar Robin Szustkowski, z którym miał pan jechać, złamał nogę. Pana nowym pilotem jest 22-letni Maciek Marton, z którym jedziecie po raz pierwszy. Są obawy?
Ależ skąd, chociaż właśnie sobie uświadomiłem, że mamy najmłodszą załogę wśród ciężarówek. Zarówno Maciek, jak i Filip Skrobanek mają po 22 lata. A Maciek mówi jeszcze specyficzną mieszanką czeskiego i polskiego, bo wcześniej pilotował czeskiego kierowcę. Wychodzi na to, że jadę z przedszkolem, ale to mnie cieszy, bo lubię przekazywać wiedzę. Są doświadczeni kierowcy, którzy chcą ją zabrać do grobu. Ja mam satysfakcję mój uczeń mnie wyprzedza. A z Robinem sytuacja rzeczywiście była pechowa. Jeździmy razem już trzy lata, praktycznie uformowałem go jako zawodnika. Uczyłem go od zera i dziś nawiguje i dobrze prowadzi, a ja nie muszę mu zwracać uwagi na technikę jazdy. Jako team jesteśmy zgrani idealnie. W ramach programu Mistrz i Uczeń mieliśmy wymieniać się za kółkiem. Ja miałem pokonywać najtrudniejsze odcinki, czyli wydmy, wymagające przejechania kilkunastu Dakarów, Robin te lżejsze.
Teraz cały czas będzie pan za kółkiem. Jest pan na to gotowy kondycyjnie?