Prezes Rybak podziela opinię, że tor jest chlubą polskiego kolarstwa. Uważa, że brakuje mu jedynie sprawnego menedżera. – Można tam robić różne imprezy, nie tylko kolarskie: targi, konferencje, wystawy, rewie. COS mogłoby, dysponując tym obiektem, zorganizować rentowny plan komercjalizacji pomieszczeń i ustalając odpowiedni grafik wydarzeń sportowych i okołosportowych, skierować ofertę do polskich i zagranicznych klubów oraz instytucji kultury. Jednak nie oszukujmy się, podobnie jak w innych krajach wymaga to całościowego systemu zarządzania obiektami sportowymi. Im dłużej trwa ten marazm z przejęciem toru kolarskiego przez ministerstwo, tym większe straty finansowe ciążą na PZKol – podkreśla.
Prezes Skarul przyznaje, że do imprez kolarskich takich jak mistrzostwa Polski czy zawody Grand Prix trzeba dokładać. Zarabia się na pozostałych. W lutym 2013 roku mistrzostwa swojego kraju zorganizowali tu Norwegowie, a niedawno sir Chris Hoy, który na mistrzostwach świata 2009 w Pruszkowie nie mógł wystartować z powodu kontuzji biodra, przyjechał tu, by nagrać reklamę jednego z samochodów. Hoy tytuł szlachecki otrzymał od królowej Elżbiety II po tym, jak zdobył trzy złote medale na igrzyskach w Pekinie. W 2008 roku uznano go za najlepszego sportowca Wielkiej Brytanii.
– Rozbudowaliśmy część mieszkalną, dużo kolarzy czasami wręcz rezyduje na torze w okresie zimowym. Warunki nie są może jakieś komfortowe, ale mamy telewizory i Internet bezprzewodowy. Często odwiedzają nas Niemcy. To jest szczególnie cenny kontakt, bo trenują razem z polskimi sprinterami – mówi prezes PZKol.
Obok toru są basen i hala, do której na treningi przyjeżdżają m.in. polscy piłkarze ręczni. Były w Pruszkowie i międzynarodowe zawody na rolkach, i mistrzostwa w jednej z odmian karate, które zgromadziły blisko 700 zawodników. – Sporty walki goszczą u nas często, bo międzytorze jest plastyczne i można na nim łatwo rozłożyć maty – tłumaczy Skarul. Był wreszcie zjazd PSL, który zepchnął w niebyt polityczny Waldemara Pawlaka.
– Tor jest lepiej zarządzany, ale nie ukrywajmy: do takiego obiektu trzeba dołożyć, on się sam nie utrzyma. Sam namawiałem do dywersyfikacji przychodów, rozmów z różnymi podmiotami – wspomina minister Półgrabski.
Miecz Damoklesa
Prezesowi PZKol marzyły się gala bokserska i targi samochodowe. – Tor ma znakomitą akustykę, piękną bryłę, duże zaplecze, ale nie da się na nim wszystkiego zorganizować, np. koncertu – zauważa. ?– Znam się z Andrzejem Wasilewskim (promotor bokserski – przyp. red.). Uświadomił mi, że gala to impreza komercyjna, trzeba znaleźć określonego sponsora, najczęściej jest to miasto, które wyłoży pieniądze na nagrody i gaże dla pięściarzy. A co do targów, kilka firm oglądało obiekt, wszystkim się podobał, bo można m.in. wjechać na środek płyty tirem. Jednak położenie toru poza Warszawą powoduje, że organizatorzy boją się zaryzykować. Gdyby znajdował się w okolicy Centrum Olimpijskiego, a był kiedyś taki pomysł, pewnie byłoby łatwiej – przypuszcza Skarul.
Nic nie wyszło także z przeniesienia do Pruszkowa ośrodka badmintona. – Wszystko rozbija się o dofinansowanie. Trzeba by dokonać pewnych korekt na torze, takich jak wykonanie specjalnej rozkładanej nawierzchni i oświetlenia, które nie może oślepiać zawodnika. Reflektory, których używamy do pokrycia światłem samego toru, przeszkadzałyby zawodnikom. Kosztowałoby to ze 200–300 tys. zł, a ze względu na zadłużenie obiektu nie mogę tej kwoty uzyskać. To zamknięte koło – rozkłada ręce prezes Skarul.
W związku działa społecznie. Od 20 lat związany jest z branżą ubezpieczeniową, dziś jako dyrektor Departamentu Szkoleń w towarzystwie Uniqa. Czy pomaga mu to w naprawianiu PZKol? – Znając różne mechanizmy, nie mam problemów z poruszaniem się w gąszczu przepisów ministerialnych ani wśród ludzi biznesu. Myślę, że potrafię rozmawiać ich językiem – odpowiada Skarul.
Chciałby, żeby spór z Mostostalem wreszcie dobiegł końca. Mówi, że to taki miecz Damoklesa wiszący nad związkiem. Nie śni mu się po nocach, ale ciągle go widzi i musi o nim pamiętać. Nie pozwoli jednak, by przeszkodził mu w normalnej pracy.
– W Ministerstwie Sportu złożyliśmy „Narodowy projekt rozwoju kolarstwa". Podzieliliśmy nasze działania na trzy poziomy. Pierwszy to szkółki kolarskie. Chcielibyśmy, żeby w 2014 roku w każdym z regionów powstało ich co najmniej dziesięć. Drugi poziom to ośrodki sportowe. Dziś mamy trzy – w Świdnicy, Żyrardowie i Toruniu, a chcielibyśmy osiem. Trzeci poziom to tzw. poziom mistrzowski, w którym zgromadzilibyśmy grupę około 30 najlepszych zawodników i zawodniczek na szosie, torze i w górach z Kasią Pawłowską i Mają Włoszczowską na czele. Zamierzamy rozwijać kadrę do lat 23, szkolić grupę młodzieżową na torze. Prawda jest taka, że od czasów Zbigniewa Sprucha brakuje nam rasowego sprintera, który liczyłby się na świecie – opowiada prezes Skarul.
Jako trener zdobył z drużyną (Andrzej Sypytkowski, Joachim Halupczok, Zenon Jaskuła, Marek Leśniewski) srebro na igrzyskach w Seulu (wyścig na 100 km), rok później powtórzył ten sukces na mistrzostwach świata w Chambery, a Halupczoka doprowadził tam do złota.
Z wypadku Włoszczowskiej przed olimpiadą w Londynie wyciągnął konsekwencje. – Dał mi dużo do myślenia. Obiecałem sobie, że jeżeli nadal będę prezesem PZKol, to zrobię wszystko, żeby nie jechać do Rio z tylko jedną szansą medalową. Do wspomnianego projektu posłużyłem się mottem, słowami Michała Anioła: Naszym problemem nie jest to, że stawiamy sobie wysokie cele i ich nie osiągamy, ale to, że stawiamy sobie zbyt niskie cele i je osiągamy. Dlatego chcę przywieźć z Rio medal, a najlepiej dwa. I jeden złoty. Mistrza olimpijskiego w kolarstwie jeszcze nie mamy – kończy Skarul.