Policja, która kompromituje się co jakiś czas, a teraz szczyci się tym, że zatrzymała 38 kibiców, w tym 36 z Białegostoku? Miała ich pod ręką, zgrupowanych w jednym sektorze. Legia, której pracownik nie miał nawet klucza do bramy i policja musiała ją sforsować w podobnym stylu jak kibole kilkadziesiąt metrów dalej?
Szef ochrony klubu, zwlekający z wezwaniem policji, mimo że gołym okiem widać było realne zagrożenie utraty zdrowia ?i życia kibiców?
To, co się stało, było do przewidzenia. Ja nie miałem złudzeń od lipca ubiegłego roku, kiedy przy Łazienkowskiej rozgrywano turniej o puchar Kazimierza Deyny. Nowy prezes Legii Bogusław Leśnodorski przywrócił wówczas do łask „Starucha". Patrzył na to poprzedni prezes Mariusz Walter, ?pamiętający, jak „Staruch" szargał dobre imię Jana Wejcherta po jego śmierci i życzył jej Walterowi.
Człowiek z klasą nie robi takich rzeczy, a tym gestem Leśnodorski nie tylko obraził Waltera, ale też kupił sobie kibiców Żylety, dla których stał się swoim, „Leśnym". Od tej pory na Łazienkowską wróciły praktyki z najgorszych czasów formalnego panowania tam Pol-Motu, kiedy naprawdę rządzili kibole i mówili władzom, co mają robić. Przez kilkanaście miesięcy sprawowania władzy poważny prawnik Bogusław Leśnodorski sprawiał wrażenie dużego dziecka, którego marzeniem jest rytmiczne bicie w bęben na Żylecie. Kibice czuli się bezkarni i widzieli ?w nim obrońcę. I nie tyle oni go zawiedli, ?ile jego inteligencja.
Przykład Legii jest najświeższy i wyjątkowo drastyczny, bo obalający mit, że stadiony ligowe są w Polsce bezpieczne. Ale podobne sytuacje i mechanizmy działają w większości innych klubów ligowych. Bandyci są tacy sami w stolicy jak na Śląsku, w Poznaniu, Białymstoku, Krakowie, Trójmieście... Wszędzie kluby dogadują się z kibolami. Dają im stanowiska w zarządach, możliwość zarobienia na kateringu, ochronie stadionu, sprzedaży pamiątek. Robią to ze strachu albo żeby mieć spokój. Nawet PZPN, za czasów Grzegorza Laty, potrzebował kibiców do załatwiania swoich spraw.