Rz: Skąd wzięła się idea tego konkursu?
Tadeusz Olszański:
W roku 1963 byłem kierownikiem działu sportowego „Sztandaru Młodych". Na dyskusję o sporcie zaprosiłem do redakcji pisarza Tadeusza Konwickiego, socjologa Jana Strzeleckiego, socjologa i dziennikarza Andrzeja Ziemilskiego. Rozmawialiśmy o sytuacji, w jakiej znaleźli się nasi najlepsi bokserzy, i o reakcji publiczności.
Mogę to sobie wyobrazić. Widownia bokserska jest żądna krwi.
I tu się pan myli. Nasi pięściarze, niektórzy w tamtych czasach najlepsi na świecie, widząc, że wygrywają na punkty, oszczędzali przeciwników. Publiczność rzeczywiście nie zawsze to rozumiała i nawet zachęcała okrzykami: Bij mistrza! Ale Zbigniew Pietrzykowski nigdy nie wychodził na ring, żeby przeciwnika zniszczyć. Mówił, co z tego, że go znokautuję, jemu będzie przykro i jego mamie też. Czy nie wystarczy, że pokonam go na punkty? Z czasem i publiczność to zrozumiała. Można powiedzieć, że ten szacunek wpłynął na innych sportowców. A „Sztandar Młodych" we współpracy z Klubem Dziennikarzy Sportowych przeprowadził wtedy plebiscyt na „Dżentelmena Sportu". Wygrał właśnie Pietrzykowski.