Chciałem, żeby w finale Ligi Mistrzów zagrał Real z Atletico. O ile we wtorek byłem pod wrażeniem gry Realu, ale żal mi było Pepa Guardioli, o tyle w środę nie żal mi było Jose Mourinho i jego drużyny, utrzymywanej za rosyjskie pieniądze.
Od kiedy na Stamford Bridge pojawił się Roman Abramowicz, to już nie jest moja Chelsea. Jeśli dodamy do tego postawę portugalskiego trenera, który podobno jest bardzo miły kiedy przebywa w towarzystwie rodziny, ale publicznie osiąga szczyty arogancji i megalomanii, trudno się dziwić, że to, co spotkało Chelsea na jej boisku może sprawić przyjemność. Radość z cudzego nieszczęścia nie jest może uczuciem szlachetnym, ale nie sądzę, aby z powodu tej porażki Mourinho i jego piłkarze poszli z torbami. Nie ma się co nad nimi rozczulać.
We wtorek runął mit Guardioli jako genialnego trenera, a w środę Mourinho. Grać tak, żeby nie przegrać, najlepiej na 0:0, każdy trener potrafi, zwłaszcza jeśli ma takich zawodników, jakich każe sobie sprowadzić. Ale budować akcje, żeby zwyciężyć jest już trudniej. Do tego psychologiczne gry, mobilizowanie swoich zawodników i wyprowadzanie z równowagi rywali już nie wystarczą. Trzeba jeszcze udowodnić wyższość na boisku. Chelsea nie jest złą drużyną, ale trafiła na lepszą.
Radość ze zwycięstwa Atletico jest tym większa, że z całej czwórki półfinalistów to była drużyna najbiedniejsza, która dotarła na szczyt nie dzięki tak wielkim pieniądzom jakie są w Realu, Chelsea czy Bayernie, ale odpowiedniej polityce transferowej (sprzedali Sergio Aguero - kupili Radamela Falcao, oddali jego - wzięli Diego Costę) i trenerowi. Diego Simeone nie jest tak popularny jak Mourinho, Guardiola czy Ancelotti, ale nie jest od nich słabszy. To co Mourinho robi głośno i na pokaz, Simeone załatwia w szatni.
Kiedyś, podczas meczu Anglia - Argentyna na mundialu we Francji, sfaulowany David Beckham nie wytrzymał nerwowo, kopnął Simeone i wyleciał z boiska. Argentyńczyk grał twardo, ale nie był typem brutala. Beckham też nie. On był po prostu przez chwilę bezradny. Minęło czternaście lat i sytuacja się powtórzyła, tyle że już bez Beckhama i fauli. Bezradna Chelsea na Stamford Bridge to rzadki widok. Cieszmy się: Atletico to zespół, który wreszcie zmienia stary układ sił.